Uwielbiam gadanie o niczym. To jedyna rzecz, o której coś mogę powiedzieć.

czwartek, 5 czerwca 2014

A kiedy Marian ze schodów spadł, to całkiem mu się pozmieniał świat czyli zapiski przedśmiertne i wsi moja kochana.

. 

 "Roku tegoż pańskiego Anno Domini kończyć będę lat siedemdziesiąt i siedem, znaczy się, jak to z dawien dawna mawiają, dwie kosy na mnie idą. Druga rzecz: podług kalendarza i podług pogody styczeń mamy. Do marca, jak w sam raz, niecałe dwa miesiące. A przecie stare, a to znaczy się mądre przysłowie powiada: szczęśliwy starzec, co przeżył marzec"


Nie spodziewałam się, że książka polskiego autora przyniesie mi tyle radości. Przeczytałam ją w dwa dni, i stwierdziłam, że muszę o niej napisać, bo szkoda, żeby umknęła tym, którzy szukają czegoś oryginalnego i naprawdę zabawnego.
Oto jest:


Pod dwiema kosami, czyli przedśmiertne zapiski Żywotnego Mariana



Marian. Zamieszkały we wsi Mużyny, mąż Apolonii i ojciec piątki dzieci. Marian, zgorzkniały do samych kostek, przepełniony nienawiścią do sąsiada, stary tyran rodzinny, konserwatywny do bólu. Marian -  głęboko wierzący, przekonany o swojej nieomylności, i o tym, że lepszego męża i ojca wymarzyć sobie nie można. Marian, którego widzę i słyszę codziennie na ulicy, za płotem, w samolocie i w telewizji. Marian - Kargul, Pawlak, Ferdek Kiepski i ojciec z filmu Kogel-mogel w jednym. Zapewniam, że każdy z nas znajdzie tam coś znajomego.



Byliście kiedyś na prawdziwej wsi? Ja byłam. W zapyziałych latach 80 tych. Ja nastolatka, z modną miastową fryzurką, w dżinsach na szelkach, w białych skarpetkach, chińskich trampkach koloru czerwonego i żółtym chińskim podkoszulku. Powiem wam szczerze, na powodzenie w tamtych latach narzekać nie mogłam, ale takiego rwania to w życiu się nie spodziewałam. Czułam się tam jak kolorowy kwiat na śniegu, jak królowa życia, jak Angelina Jolie prowincji, tylko ta rozdziawiona szeroko gęba, nieco mi w utrzymywaniu statusu kwiatu przeszkadzała.

Pierwsze zdziwienie przyszło kiedy zapytałam o łazienkę. Była! A jakże! Tylko, że nieczynna i zawalona od góry do dołu drewnianymi skrzynkami z narzędziami, roślinami i czymś co przypominało odchody królicze. W każdym razie rąk się tam umyć nie dało bez uprzedniego ukończenia kursu alpinistycznego. Innych potrzeb fizjologicznych, zresztą też nie można było tam załatwić, bo gospodarze doszli do wniosku, że w domu śmierdzących czynności się nie wykonuje i samego kibelka w domu nie posiadali. Sławojka była za domem.


Czułam się jak ten pisarz, Oborniak bo "sracz był oddalony od wyra i szło się w deszcz". Jako dziewczynka idąca w życiu na dalekie kompromisy, i wychowywana rozsądnie, nie protestowałam. To znaczy, nie protestowałam do momentu kiedy siedząc razu pewnego w wygódce i przyglądając się słońcu wdzierającemu się tam przez szpary, nie spojrzałam sobie w górę i nie zobaczyłam setki krwiożerczych tarantul, przemieszczających się po belce nad moją głową w rytmie "prawy do lewego". Wyskoczyłam z krzykiem, podciągając w biegu majciochy i dając gawiedzi wiszącej na płocie powody do plotek. Od tamtej pory wchodziłam do wygódki jedynie w plastikowej płachcie, używanej przez tamtejszego Mariana jako peleryna. Ubzdurałam sobie, że pająk "spadniety na pelerynę" dozna poślizgu i wyląduje w czarnej dziurze, zamiast na moich gładkich i różowych czterech literach. 


Kąpać też się można było, a jakże! W czymś co nazywano parnikiem. Pomieszczenie to służyło głównie do gotowania ziemniaków, albo też ziemniaczanych obierek dla bydlątek. W celu wykonania ablucji, należało rozebrać się do rosołu i umyć wszystkie członki w plastikowej misce, z pomocą wrzątku z gara na piecu. 


Niestety, parnik miał okna wielkości drzwi tarasowych. Widać gospodarze nie przewidzieli, że będą gościć gwiazdę na gościnnych występach. Tak, tak...kto zgadł? Plastikowa płachta Mariana pomagała mi zachować czystość. Właziłam pod nią razem z miską, zupełnie nie zwracając uwagi na pukania w szybę i szarpanie za klamkę, i męcząc się okropnie próbowałam utrzymać ciało w jako - takiej czystości. 


Telewizor? Był, ale zepsuty i nikt nie miał czasu się tym martwić. Gospodarze chodzili spać o godzinie 20.00, a wstawali około 3.00 nad ranem. Autobus czasem się zatrzymywał, a czasem nie. Takie miejsce zapomniane przez wszystkich ale za to z uroczą rzeczką, i dużą ilością zieleni. 


Spodobałam się. Zachciano mnie na żonę. Okazało się, że kawaler, którego ze względu na ilość zmarszczek, brałam za 40 latka, jest ode mnie starszy jedynie o 5 lat. Powiedział, że poczeka aż nieco wydorośleję. Pokazał mi kury, owce, krowy, gęsi i pola, pola, pola. I to wszystko miało być moje. Przez moment, w mojej szalonej głowie zrodził się przepiękny obraz mnie rolniczej, wstającej bladym świtkiem, owiniętej jeno białym giezłem, z głową przyozdobioną kwietnym wiankiem,   i karmiącej urocze gąsięta, kaczęta i świnięta z ręki, a potem bawiącej się z owieczkami do wieczora. 


Niestety, nie udało się. Kawaler w ramach testu poprosił mnie o zrobienie mu kromki z salcesonem. Brzydząc się niemiłosiernie, wzięłam tłuściznę w rękę przez papier, wyszukałam odpowiedni nóż i zaczęłam "robić kromkę". Ciosać - to słowo w moim wypadku byłoby chyba bardziej odpowiednie. Kawaler i jego matka przyglądali się temu ze spokojem ludzi, których ze strony miastowych nic nie zdziwi. 


W kromkę włożyłam, oprócz salcesonu i sporej ilości masła, własne serce i cała sympatię dla wiejskiego stylu życia. Niestety, to kawaler nie zdał testu na narzeczonego. Nie był w stanie otworzyć ust na taką szerokość, żeby kromka gładko tam wjechała. Trzymając pajdziocha dwoma rękami, próbował nagryzać toto w różnych miejscach, masło lało mu się między palcami, a kawałki salcesonu, wielkie jak brykiety do grilla wyjeżdżały ze środka. Czego nie upchnął  palcem z powrotem do wewnątrz, lądowało na jego spodniach, i szusowało jak Alberto Tomba w dół nogawki, i na podłogę. Kręcił głową, próbował podejść kromę z lewej, z prawej, od góry i z dołu. I nie dał rady. Znaczy, na męża się kiepsko nadawał. Mąż powinien umieć zjeść to co żona ugotuje. Prawda?


Cóż, zostałam żoną miastową ale plastikową płachtę zatrzymałam na zawsze.
 

40 komentarzy:

  1. A mogłaś być panią na włościach, Pieprzu jeden :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się wychowałam na takiej (niemal) wsi :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Auroro - ale się wyrwałaś? Ciekawa jestem czy chciałabyś wrócić:)

      Usuń
  3. Spędzałam wakacje na działce, na wsi. MIałam uroczych sąsiadów (to ci, u których zostawiliśmy Eulalię). Tam był wychodek właśnie i tabuny pająków. A zadek podcierało się gazetą. Trzeba było ją odpowiednio spreparować do tego celu, miętoląc ją zawzięcie. Strzępy gazet były przybite gwoździem do ściany.
    A teraz wożą dzieci na jakieś survivalowe obozy, wtedy życie na wsi było survivalem! Dojenie krowy (ja trzymałam ogon), zabawy przy gnoju w stercie opon, jazda po wodę dla zwierząt do jeziora, kiedy to konie z wozem wjeżdżały do jeziora. Kąpiele z rakami w stumetrowym jeziorze. Owoce bez mycia, łażenie po drzewach i płotach. A pomyśleć, że niektórzy nawet przeżywali!

    OdpowiedzUsuń
  4. Pieprzu, tela morgów koło nosa!!
    ech...

    OdpowiedzUsuń
  5. Dokładnie to samo sobie przypominam! Drewniany Wychodek Jego mać :) ale oprócz pająków niczym z "Władcy Pierścieni" , gdzieś w dole, ciut poniżej moich pośladków słychać było piszczenie szczurów :) Do dziś mam traumę i zanim usiądę-to patrzę czy nie wstanę Conchitą :) No i te zabawy wiejskie, ojjjjjjjjjj............ja nie rwałem ale miałem rwanie!! żadna moja zasługa, ni piękność ni inteligencja wyssana z matczynym mlekiem, po prostu kuzyn mnie rozreklamował że z miasta przyjechałem.. Dzisiaj wiem skąd to branie-wyrwać się po prostu chciały od tych świnek, pająków, krówek na łańcuchach.... :)
    Ja chce jeszcze na taką wędrówkę....Tylko do miasta bym nie zabierał ale zdjęcia mogę pokazać... :) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i dalej nie mogę przestać się śmiać, a wspomnienia skwierczą we mnie niczym warzywa na mojej patelni wczoraj ( bo o nich zapomniałem). Toż to na wsi poznałem wagę słów "strzały znikąd" na pewnej imprezie wiejskiej, kiedy to tabun mało przyjaźnie nastawionych ludzi wysypał się z tancbudy i mnie, biednego, palącego spokojnie papieroska wciągnął prosto w oko cyklonu. Jeden strzał! Drugi strzał! Leżę! Ale kto, gdzie, skąd?? cudo, cudo powiadam. I tylko ten zapał wymieniających się uprzejmościami mnie zdumiał w konfiguracjach-facet facetowi-bomba, kobieta kobiecie-mlask, facet kobiecie-bum! U nas w mieście to jakoś te płcie watłe się oszczędzało...A rano, w niedzielę, wszyscy zgodnie pochrapywali w kościele :)

      Usuń
    2. Radku, przypomniałes mi właśnie, że ja tez się załapałam na dyskotekę! Nie w remizie ale pod gołym niebem, na deskach. Pozwolono mi pójść z dwoma dorosłymi kuzynami. Co widziałam, kiedy policja oświetliła krzewia dookoła ....to moje:)))))

      Usuń
    3. Przyśpieszoną integrację pozawerbalną zapewne :) albo werbalną inaczej :) radochy mi narobiłaś tym postem :)

      Usuń
  6. nooo proszę... piękne byś życie wiodła pośród łąk i pól...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Margarithes....i kilometrami zadylała do najbliższego sklepu:)

      Usuń
  7. Myslę, że do dziś krążą otam powieści, jak to kiedyś do wsi przyjechała miastowa i się myła codziennie pod folią ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kalino, i stąd potem te opowieści o strzygach i utopcach:)

      Usuń
  8. Nie cierpię wsi. Pamiętam taką z lat 90-tych. Z wygódką i najnowocześniejszym sprzętem zmagazynowanym w sieni. Wprawdzie wodociągów nie było, lecz automatyczną pralkę każdy musiał mieć. Wszelako świadczyła o prestiżu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Errato, ja niestety wieś lubię oglądać z okien pociągu lub samochodu. Chociaż owieczki były fajne:) (gdyby nie to, że w owczarni sufit z pająkami był kilkadziesiąt zrazy większy niż w wychodku ---brrrr)

      Usuń
  9. Uwielbiam taka wies i bardzo za nia tesknie.Nawet zapach gnoju to dla mnie perfumy !
    Tez mialam wielbiciela na wsi u dziadkow, mial na imie Stasio i byl o rok mlodszy....dziadkowi bardzo sie podobal...he, he.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agni, takie wsie sa podobno jeszcze gdzies na wschodzie Polski, male może to już tylko legendy? Zapach gnoju...tak...w UK czuję dosyć często bo mieszkam na wsi, a nie ma jak świeżutki obornik na polu:) Wychodzisz przed dom rankiem, zaczynasz się obwąchiwać, potem zaczynasz obwąchiwac koleżankę, a w końcu klepiesz siuę w czoło - zaczęlo się!

      Usuń
  10. Z tym marcem, żeby go przeżyć, to święta prawda. Znajomy biometeorolog prowadził kiedyś badania nad wpływem czynników klimatycznych na umieralność. No i wyszło mu, że najwięcej zgonów jest właśnie na przednówku... Jesienną deprechę można sobie między bajki włożyć. Kostucha zbiera największe żniwa w okolicach lutego-marca. (Jak to dobrze, że mamy już czerwiec, prawda).

    OdpowiedzUsuń
  11. No wiesz, pająków zwykłych się boisz.
    Ale płachta pomysł dobry, całkiem jak bomba McGivera czy jak go się tam pisze, zrobiona z kotleta i sznurka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pająków się brzydzę, bo mają takie owłosione i szybkie nóżki. No i trudno im spojrzec w oczy Kasiu.eire:)

      Usuń
  12. Wspaniała recenzja:) Dobrze przypomnieć sobie swoje własne doświadczenia. Wychodek przy oborze, gazety tamże, mleko prosto od krowy, wybieranie jajek z kurnika....:)))
    Może i dobrze żeś się na nadał Wieprzu, bo z racji późniejszych zawirowań ekonomicznych byłabyś teraz liderem lokalnej Samoobrony ;):)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Izabelko, raczej byłabym jak ta zwiędła pietrucha u płota. Brak rozrywek chyba najbardziej doskwiera w takim miejscu,

      Usuń
  13. "wstawali około 3 nad ranem" - łomatkoicórko, ja wstaje o 5 i nie potrafie sobie wyobrazic, ze dalabym rade jeszcze wczesniej...
    A wygódki sa zródlem koszmarów, nie wiadomo co sie tam czai, w górze i w dole! Ja jeszcze oprócz pajaków-desantowców obawialam sie pajaków-pelzaczy, ze usiade, a taki po prostu na mnie wlezie po desce. Brrr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Diable - do wszystkiego można się przyzwyczaić, nawet do braku urlopu i chodzenia spać z kurami. Jednak ja na wieśniaczkę się nie nadałam. No i do biblioteki trzeba tam było iść fafnaście kilometrów :/

      Usuń
  14. No nie spisał się kandydat na męża, cóż to, buziuńka jak u panienki, żeby porządnej pajdy nie ogarnąć?
    Taka płachta to nigdy nie wiadomo, na co się może przydać ;) taki 'must have' ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inkwizycjo - płachta normalnie była zarzucona na kopczyki siana na polu ale szkoda żeby nie zafundować jej bardziej ciekawego życia. W zimi cudownie się na niej zjeżdżało!:)

      Usuń
  15. Mialam rodzine na wsi wiec opisane przez Ciebie uroki sa mi znane. Tez robilam tam za gwiazde jak jezdzilam na wakacje. Tylko sie nie moglam nadziwic czemu kiedy ja leze pod grusza oblozona ksiazkami to moje kolezanki i kuzynka zajmuja sie jakimis dziwnymi sprawami jak dojenie krow, karmienie kur itp. Zupelnie jak by nie mogly lezec ze mna i czytac o na ten przyklad Ani z Zielonego Wzgorza:))
    A taka wygodke to ostatni raz mialam okazje odwiedzic w 1994 roku kiedy to po raz pierwszy przyjechalam do Polski i w drodze z W-wy do Kielc zatrzymalismy sie w jakims wypasionym zajezdzie zeby cos zjesc.
    Zarcie bylo fajne, zajazd calkiem przyzwoicie urzadzony wiec nie spodziewalam sie wygodki. A tu na pytanie o lazienke dostalam odpowiedz od kelnera, ze i owszem jest "wygodka na zewnatrz".
    Krystusie z jakiegobadz kosciola, ze ja z tej wygodki nie wyszlam z rojem much w dupie to cud:)))) Ale za to zamiast gazety na gwozdziu wisialy kawalki papieru toaletowego, cos na podobienstwo tektury falistej ale to juz byl papier toaletowy:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Papier toaletowy musiał już być, bo reglamentacja dawno się skończyła :)) ;)

      Usuń
    2. A ja bywałam w ZSRR droga Star, i nie zapomnę toalety niedaleko muzeum pod Lenino. Boksy z dziurami w podłodze, a człowiek miał wystawioną szyję i głowę ponad ścianki tego przybytku i mógł sobie elegancko konwersować z sąsiadem obok. Niestety, nie pamiętam czy był papier. :)

      Usuń
    3. takie kible widziałam w 1989 roku w miejscowości Dolina koło Truskawca. A ponieważ to były kible dworcowe, więc nie miały przedniej ściany (bo i po co, skoro i tak wychodziła na tory no nie?!

      Usuń
  16. No i proszę, doczekaliśmy takiego czasu, że nasze pokolenie snuje opowieści typu "jak to za kajzera Wilusia bywało". Mózgi nasze stają się powoli repozytorium obrazów retro i tylko patrzeć, jak będą do nas dzieci mówiły "dziadku/babciu, a opowiedz jak zamawiałaś zamiejscową z telefonu z takim kółeczkiem z dziurkami".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz co, Ove? Wczoraj rozmawiałam z koleżanką i wspominałyśmy ten piękny czas, kiedy można było prawie gołą niewymowną usiąść na trawie bez obawy, że natychmiast wbije się w nią stado kleszczy. Piękne czasy:)

      Usuń
  17. Hie, hie, miałam to samo w Bandrowie Narodowym, gdy gościłam u wujka Szczepana (pamiętasz, tego od grilla w formie nojszwansztajnu). Gieniu O. (pseudonim Szakal, żyje do dziś, ale z domu już nie wychodzi, mieszka z koniem w jednej izbie od kiedy zdechł mu pies) dał mi nawet swoje zdjęcie, które mam do dzisiaj. Też myślałam, że ma 40 lat! Zadziwiająco zbieżne są nasze stare ścieżki (pamiętasz szlajankę po starym Krakowie?)

    OdpowiedzUsuń
  18. I wiesz Pieprzu, co jeszcze jest cudne? Że jak Ty pisałaś do mnie, to w tym samym czasie ja do ciebie. A o daktylach se przeczytaj pod harirą :-*

    OdpowiedzUsuń
  19. U dziadków za gwiazdę tylko trochę robiłam, w niedzielę na mszy :) Ganiali do roboty do żniw, do chodzenia za krowimi ogonami od piątej rano, ale branie miałam. :) Co gorsza zauważyłam jedną dziwną rzecz, otóż kawaler jeśli wybrał sobie pannę a ta za niego wyjść nie chciała, zamierzał zabić "niewierną", takie mnie szczęście spotkało, bo nawet patrzeć nie chciałam nie tylko na wesele się szykować. Szczęśliwie wakacje się skończyły i kawaler zrozpaczony został. :) Gorzej bywało dla tych, co nie miały dokąd uciec, o takiej jednaj słyszałam, pilnował i odganiał biciem wszystkich co by chcieli porwać mu tę, co go nie chciała. To taki inny mniej sielski mimo wygódek zewnętrznych, obraz wsi naszej polskiej czy dalej tak jest, nie wiem ale podejrzewam że w dziedzinie tej tam niewiele się zmieniło za to są łazieneczki doma z wannami i sedesikami, natomiast nie ma sałaty, pietruszki marchewki czy innych warzyw w ogródkach, są w sklepach umyte że trzeba z pięć kilometrów do sklepu ale tam drobiazg przecie maluch samochód na podwyrku stoi. :). A książkę poszukam i kupię. :)

    OdpowiedzUsuń