Zastanawiam się, dlaczego narzekałam na tyle rzeczy w 2019? Co mi przeszkadzało? Dlaczego nie tańczyłam kankana od wieczora do ranka? Nie całowałam przechodniów na ulicach? Nie spędzałam każdego wieczora na kolacji w restauracji? (ach, ten piękny rym) Nie dotykałam nieznajomych?
Rok 2020, czyli Rok Zarazy, przyniósł mi wiele ciekawych odkryć, trochę dramatów i mnóstwo wolnego czasu. 4 miesiące przesiedziałam w domu, czekając kiedy będę mogła wrócić do pracy i kiedy zaczniemy wreszcie normalnie żyć. (kiedy zaczną latać samoloty?). Jestem wdzięczna mojemu pracodawcy, że przez te 4 miesiące wypłacał nam 100% naszej pensji, bo bez tego pewnie obgryzałabym tynk ze ścian.
Kiedy tylko wróciłam do pracy, natychmiast zachorowałam. Nie, nie na Covid. Zachorowałam na pierś. Wróciłam szybkim lotem do kraju i natychmiast umówiłam się na wizytę lekarską, do mojej pani doktor. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że do poradni nie zostanę wpuszczona, wróciłam bowiem z kraju "zapowietrzonego" i pani doktor brzydziła się mnie dotknąć. Poprosiła mnie, żebym pokazała jej pierś przez szklane drzwi. Cóż było robić, podwinęłam bieliznę do góry i wystawiłam zdziwione cycki na świat (znaczy, na panią doktor i ludzi w poczekalni), a za mną ulica, ktoś idzie z dzieckiem za rękę, jakiś staruszek się potyka, pies szczeka, jeżdżą auta, przystaje autobus...no, normalne życie.
Okazało się, że z moją piersią muszę natychmiast dostać do chirurga. To śmieszne, szczególnie, kiedy nawet do szpitala nie można było wejść. Udałam się więc na robotę prywatną. Zapłaciłam jakieś 1000 zł i wróciłam do domu z piersią na temblaku, zawinięta w 4 bandaże. Przespałam noc na fotelu w pozycji siedzącej, i na drugi dzień w całkiem innym szpitalu pozwoliłam młodemu chirurgowi nieco poskładać ten bałagan do kupy. Kiedy okazało się, że musze codziennie biegać na zmianę opatrunku, a każda wizyta to prywatnie 2 stówki, schowałam wstyd do kieszeni i zadzwoniłam do kolegi chirurga. Wiadomo, że nie jest najlepszą opcją świecenie cyckami po oczach komuś, z kim się piło, paliło, jadło i tańczyło. W każdym razie, było mi już wszystko jedno. Kolega szył, łatał, fastrygował, i jakoś po 6 tygodniach mogłam naprawdę wrócić do pracy.
W 2020 dowiedziałam się też, że mój kraj postanowił opodatkować mnie podwójnie. Co za radość. To niesamowite uczucie, jakby ktoś ci załadował porządnego kopa w żołądek po tym, jak przebiegłaś maraton, wspięłaś się na Kilimandżaro z pełnym obciążeniem, i próbujesz utrzymać się na powierzchni bagna stojąc na palcach. Moją winą jest posiadanie rodziny w Polsce.
Czy ja naprawdę narzekałam na czekanie na lotniskach przed 2020? Chyba nie wiedziałam co robię. Od lipca 2020 podróżuję w maseczce, pociąg, autobus, taksówka, samolot, pracuję w maseczce, i testuję się tyle razy w tygodniu, że zliczyć trudno, o stertach dokumentów do wypełnienia nie wspominam.
Oczywiście, jak w życiu, były też wydarzenia, dzięki którym 2020 będę wspominać wyjątkowo dobrze. 6 grudnia, Mikołaj przyniósł mi najcudowniejszy prezent - mojego wnuka Jeremiego. Trzymałam go na rękach w jego piątym dniu na świecie, i było to cudowne uczucie, bo przecież w tym doskonałym, małym ciałku, jest też kawałek mnie.
No, i nauczyłam się hiszpańskiego! Zaczęłam w marcu 2020 ciągnę dalej, bo daje mi to nieskończenie dużo frajdy.
A tymczasem zaraza zaczęła się rozkręcać, i czekało mnie jeszcze wiele niespodzianek.
Napisałam coś!!! Jestem niesamowicie z siebie dumna! Całuję wszystkich i będę się wdrażać z czytaniem i pisaniem!
Prosię.