Post dla pokrzepienia matek dzieci luzaków, dyslektyków, dysgrafików, dyskalkulików, coolastych blondynków, zbuntowanych hipsterów w czapce z misia, rycerzy z mieczem, zajmujących się robieniem z drutu pancerzy pół-praktycznych, i innych nieprzystosowanych odmieńców.
Są rzeczy na tym świecie, które mnie nieustannie zadziwiają. Do nich należy moje własne, urodzone w kwadrans, w przerwie czytania książki o gramatyce angielskiej, dziecko.
Jaką matką byłam można przeczytać tu i tutaj, na swoją obronę mam tylko tyle, że nie uczęszczałam na żaden kurs dla rodziców i wychowywałam potomstwo intuicyjnie, metodą prób i błędów. O dziwo, na co dzień działało to całkiem sprawnie. Jadł wszystkie warzywa jakie znalazł na talerzu, budząc okrzyki zgrozy wśród innych dzieci i pomruki niedowierzania wśród innych matek. Głowę mył sobie sam już w wieku dwóch lat, ubrać się odpowiednio do pogody potrafił w wieku lat pięciu, słodyczy unikał jak ognia piekielnego (I TO ZOSTAŁO MU DO DZIŚ), i nigdy w życiu nie musiałam tyrpać go znacząco cedząc jednoczesne przez zęby "no, co się mówi" itp. itd.
Był też uparty, niereformowalny, doprowadzał ludzi do skraju wnuczkobójstwa, uczniobójstwa i innych takich. Był na tyle straszny, że zamknięcie przedszkola na okres wakacji wywołało u rodziny panikę i zmusiło nas do wypchnięcia go na "prywatne kolonie".(oficjalnie został wysłany na kolonie do Rabki dla podreperowania zdrowia, przynajmniej tak mu wmówiłam). Nikt bowiem nie wyobrażał sobie przebywania z nim 24 godzin na dobę w tych samych pomieszczeniach - gadał, pytał, trajkotał, dotykał, odwracał, odkręcał, wspinał się, czołgał, pruł, malował ściany, wsadzał ogórki w cukier, montował linki na poziomie kostek, wcierał krem w kanapę, wysypywał, przesypywał i doprowadzał na skraj rozpaczy każdego dorosłego. Jedyny moment spokoju następował kiedy wyciągałam książkę i czytałam, czytałam, czytałam...wyrobiłam sobie wtedy gardło i dzięki temu mogłam później prowadzić wielogodzinne zajęcia bez śladów chrypki.
Był też uparty, niereformowalny, doprowadzał ludzi do skraju wnuczkobójstwa, uczniobójstwa i innych takich. Był na tyle straszny, że zamknięcie przedszkola na okres wakacji wywołało u rodziny panikę i zmusiło nas do wypchnięcia go na "prywatne kolonie".(oficjalnie został wysłany na kolonie do Rabki dla podreperowania zdrowia, przynajmniej tak mu wmówiłam). Nikt bowiem nie wyobrażał sobie przebywania z nim 24 godzin na dobę w tych samych pomieszczeniach - gadał, pytał, trajkotał, dotykał, odwracał, odkręcał, wspinał się, czołgał, pruł, malował ściany, wsadzał ogórki w cukier, montował linki na poziomie kostek, wcierał krem w kanapę, wysypywał, przesypywał i doprowadzał na skraj rozpaczy każdego dorosłego. Jedyny moment spokoju następował kiedy wyciągałam książkę i czytałam, czytałam, czytałam...wyrobiłam sobie wtedy gardło i dzięki temu mogłam później prowadzić wielogodzinne zajęcia bez śladów chrypki.
Miał też jedną poważną wadę, o której już kiedyś pisałam:
"Mój syn urodził się indywidualistą. Ludzie rodzą się żeby zostać murarzem, cieślą czy zdunem, albo jak u Topora „żeby ciupciać królewny” a on postawił na indywidualizm – od urodzenia."
Robił tylko to co uznał za stosowne, i nikt, nawet szkoła, w której przypadało 3 nauczycieli na jednego ucznia, a klasa składała się z siódemki dzieci, nie dała mu rady. Już w pierwszym półroczu musiałam postarać się o drugi tom zeszytu uwag. Na klasowej gazetce, gdzie pani przy nazwiskach umieszczała odpowiednie znaczki - od słoneczka po burzę z piorunami, u naszego potomstwa pogoda była jednostajna - sztorm. W drugiej klasie otrzymał własna ławkę, a w trzeciej własny rząd. Na tym szkoła wykończyła swoje możliwości, bo prawdopodobnie nie byli w stanie dać mu własnej klasy, i zostaliśmy poproszeni o zaaplikowanie małoletniemu środków uspokajających lub połamanie mu kulasów, bo jako kontuzjowany wydawał się nieco spokojniejszy. Powstrzymując męża przed mordem na dyrekcji za pomocą pędzla z bobrowego włosia, postanowiłam zmienić małoletniemu szkolę z luksusowej na lokalną. Problem się rozwiązał.
Niestety niechęć i wybitnie lekki stosunek do nauki wgryzły się w niego głęboko, jak bicho de pé w piętę brazylijskiego wędrowca. Mimo, że tryskał wiedzą, i wciąż słyszeliśmy, jak inteligentne dziecko sprowadziliśmy na ten świat, to jego średnia ledwie przekraczała 3.0. Co i tak było mu obojętne bo twierdził, że nauka to bzdura. Czas spędzał na wymyślaniu gier strategicznych, do których brał ludzi z łapanki. Unikaliśmy tego jak ognia, bo zasady wymyślał sam, a były bardziej skomplikowane od teorii superstrun.
Dokładnie pamiętam swoją ostatnią kłótnie, miała ona miejsce gdzieś w okolicach 2002 roku. Dziecko przyniosło do domu listę stopni z każdego przedmiotu. Wzięłam poplamiony świstek do ręki i zamarłam jak żona Lota. OD góry do dołu jedynki, a z angielskiego nawet siedem. Pamiętam, że wydałam z siebie ryk ranionego dzika, a moja twarz z uśmiechniętej, zmieniła się w krwawą maskę z najczarniejszych hard horrorów, bielmo pokryło błękit mych oczu.
-AAAA!- wycharczałam! - Z czego te siedem jedynek z angielskiego, przebrzydły kłamco! Jeszcze wczoraj pytałam czy trzeba ci pomóc! Twierdziłeś, że sam sobie dajesz radę. - ślina, którą tryskałam przy tym ryku, pokryła już ściany, okna i drzwi. - Gadaj zaraz z czego te jedynki!!!! Gadaj, póki jeszcze widzę i jestem w stanie cie dopaść!
Tu nastąpiła długa chwila zamyślenia, a następnie padła odpowiedz:
- Nie wiem, może z klasówek?
Sklęsłam, oklapłam, zwiotczałam.
Rankiem pognałam do szkoły, żeby ratować to co się da, błagać na kolanach o możliwość poprawy, a także przepraszać za małoletniego, kajać się za niedołęstwo rodzicielsko - pedagogiczne, zagrozić seppuku na szkolnym korytarzu jeśli nie będą chcieli dalej trzymać go w tej placówce. Okazało się jednak, że pani przy przepisywaniu popełniła pomyłkę. Oceny nie należały do niego. Postanowiono wysłać go do specjalnej poradni w celu zdiagnozowania problemu. Cóż, jeśli istnieje jakieś dys- mój syn miał je wszystkie. Od dysgrafii po dyskalkulię.
Wybrał sobie gimnazjum, do którego trzeba było zdać egzamin z języka obcego. Zdał go bez problemu i dalej płynął na fali niechciejstwa, tym razem podnosząc swoja średnią do 3.2. W tym czasie został hipsterem - rycerzem, włosy do pasa, wojskowy szynel, jakieś buty (mogły być nawet z łodygi lucerny), spodnie z chorągwi, furażerka ze skórki od chleba.
Włosy ściął w okolicach szkoły średniej ale cool był nadal. Cool do bólu.
Dlatego zaskoczeniem było dla nas zdanie matury, a także egzaminu zawodowego, który od matury różni się tym, że należy mieć 75 z pierwszej a 80 procent poprawnych odpowiedzi z drugiej części. Szkołę skończył i wymarzona pracę dostał. Na dodatek z pierwszą pensją na poziomie kierowniczym. I zaskoczenie - postanawia kształcić się dalej.
Tutaj muszę napomknąć, że zarówno praca, jak i kierunek kształcenia jest pasją mojego dziecka. I dla tej pasji on, całkowity leser i luzak był w stanie uczyć się samodzielnie matematyki po 10 godzin dziennie, żeby uzupełnić braki wiedzy i na uczelni się utrzymać. Na studiach jego średnia to 4. Najwyższa średnia jaką kiedykolwiek w karierze szkolnej uzyskał. Brał udział w projektach międzynarodowych, pracował na uczelni, a z wielu przedmiotów był po prostu najlepszy. I to wszystko zawdzięcza wyłącznie sobie:) A jak gotuje i piecze...mmmm...poezja:))))
Wczoraj obronił swoja pracę i otrzymał tytuł inżyniera. Matki luzaków - nie załamujcie rąk! Jest pasja - jest nadzieja! A ja nadal nie mogę uwierzyć, że ten spokojny, zdystansowany facet z poczuciem humoru to ten sam demon, który zachowywał się jak bohaterka Egzorcysty, pluł ogniem piekielnym, w nocy gotował jajka na tłuszczu do frytek i szarpał przez pół dnia i nocy struny gitary i nerwy wszystkich dookoła.
Tytuł pracy brzmiał : Projekt koncepcyjny wielofunkcyjnej platformy stratosferycznej.
Dokładnie pamiętam swoją ostatnią kłótnie, miała ona miejsce gdzieś w okolicach 2002 roku. Dziecko przyniosło do domu listę stopni z każdego przedmiotu. Wzięłam poplamiony świstek do ręki i zamarłam jak żona Lota. OD góry do dołu jedynki, a z angielskiego nawet siedem. Pamiętam, że wydałam z siebie ryk ranionego dzika, a moja twarz z uśmiechniętej, zmieniła się w krwawą maskę z najczarniejszych hard horrorów, bielmo pokryło błękit mych oczu.
-AAAA!- wycharczałam! - Z czego te siedem jedynek z angielskiego, przebrzydły kłamco! Jeszcze wczoraj pytałam czy trzeba ci pomóc! Twierdziłeś, że sam sobie dajesz radę. - ślina, którą tryskałam przy tym ryku, pokryła już ściany, okna i drzwi. - Gadaj zaraz z czego te jedynki!!!! Gadaj, póki jeszcze widzę i jestem w stanie cie dopaść!
Tu nastąpiła długa chwila zamyślenia, a następnie padła odpowiedz:
- Nie wiem, może z klasówek?
Sklęsłam, oklapłam, zwiotczałam.
Rankiem pognałam do szkoły, żeby ratować to co się da, błagać na kolanach o możliwość poprawy, a także przepraszać za małoletniego, kajać się za niedołęstwo rodzicielsko - pedagogiczne, zagrozić seppuku na szkolnym korytarzu jeśli nie będą chcieli dalej trzymać go w tej placówce. Okazało się jednak, że pani przy przepisywaniu popełniła pomyłkę. Oceny nie należały do niego. Postanowiono wysłać go do specjalnej poradni w celu zdiagnozowania problemu. Cóż, jeśli istnieje jakieś dys- mój syn miał je wszystkie. Od dysgrafii po dyskalkulię.
Wybrał sobie gimnazjum, do którego trzeba było zdać egzamin z języka obcego. Zdał go bez problemu i dalej płynął na fali niechciejstwa, tym razem podnosząc swoja średnią do 3.2. W tym czasie został hipsterem - rycerzem, włosy do pasa, wojskowy szynel, jakieś buty (mogły być nawet z łodygi lucerny), spodnie z chorągwi, furażerka ze skórki od chleba.
Włosy ściął w okolicach szkoły średniej ale cool był nadal. Cool do bólu.
Dlatego zaskoczeniem było dla nas zdanie matury, a także egzaminu zawodowego, który od matury różni się tym, że należy mieć 75 z pierwszej a 80 procent poprawnych odpowiedzi z drugiej części. Szkołę skończył i wymarzona pracę dostał. Na dodatek z pierwszą pensją na poziomie kierowniczym. I zaskoczenie - postanawia kształcić się dalej.
Tutaj muszę napomknąć, że zarówno praca, jak i kierunek kształcenia jest pasją mojego dziecka. I dla tej pasji on, całkowity leser i luzak był w stanie uczyć się samodzielnie matematyki po 10 godzin dziennie, żeby uzupełnić braki wiedzy i na uczelni się utrzymać. Na studiach jego średnia to 4. Najwyższa średnia jaką kiedykolwiek w karierze szkolnej uzyskał. Brał udział w projektach międzynarodowych, pracował na uczelni, a z wielu przedmiotów był po prostu najlepszy. I to wszystko zawdzięcza wyłącznie sobie:) A jak gotuje i piecze...mmmm...poezja:))))
Wczoraj obronił swoja pracę i otrzymał tytuł inżyniera. Matki luzaków - nie załamujcie rąk! Jest pasja - jest nadzieja! A ja nadal nie mogę uwierzyć, że ten spokojny, zdystansowany facet z poczuciem humoru to ten sam demon, który zachowywał się jak bohaterka Egzorcysty, pluł ogniem piekielnym, w nocy gotował jajka na tłuszczu do frytek i szarpał przez pół dnia i nocy struny gitary i nerwy wszystkich dookoła.
Tytuł pracy brzmiał : Projekt koncepcyjny wielofunkcyjnej platformy stratosferycznej.
Ulżyło mi, chyba jednak zdecyduję się wkrotce na dziecko ;)
OdpowiedzUsuńPolecam Auroro, szczególnie dla tych, którzy nie wiedzą co zrobić z wolnym czasem przez najbliższe 15 lat:)
Usuńnajpierw się ześmiałam, potem uśmiechnęłam, następnie zmartwiłam
OdpowiedzUsuńśrednia mojego syna nie nastraja optymistycznie ;)
Znaczy prymus Mamma Mio? Schować książki (zamrażalnik świetnie się nadaje).
Usuńnooo...
Usuńale książek nie nadużywa ;)
tylko pozazdroscic....to sztuka zarabiac robiac cos co sie kocha.:)
OdpowiedzUsuńToya - ja myślę, że to szczęście wiedzieć w młodym wieku co chce się robić w życiu, i po prostu zacząć to robić (Laska - o ile pamiętam z "Chłopaki nie płaczą"). Gdyby tak mieć na to jakiś przepis...
UsuńA czy pł i damskiej ta zasada dotyczy tez??? Bo już naweyt katanę do sepuku nabyłam ,i nie wiem chlastać się pod dyrektorskimi drzwiami czy czekać???
OdpowiedzUsuńZłoty Kocie! -świetnie:)))) Znaczy Ciebie, tak jak i mnie, nic już nie zaskoczy i może być tylko lepiej!!!Czekaj, bądz cool. A najlepiej pomaluj paznokcie i się zrelaksuj.(piękne rzeczy robisz i na tym się skupiamy).
UsuńJaki to fart, że właśnie wysmarowałaś nowego posta. Już mi lepiej:)
OdpowiedzUsuńA w temacie Waszego potomka to własnie takim go widziałam jak pisałaś wcześniej o jego dokonaniach. I powtarzam to co wtedy. Dumna byłabym z takiego syna do wypęku. Chociaż momentami bliska zamordowania dziecięcia:)
Dzięki Nika:) my raczej jesteśmy w ciągłym zadziwieniu - skąd do licha wziął się u nas inżynier????
UsuńPrawie jakbym czytała o mojej córce... też urodziła się po to, żeby zostać indywidualistką. Szkoła to było jedno pasmo udręk, gdyż nie była nią szczególnie zainteresowana, a "dyskalkulię" miała na poziomie mistrzowskim. Przeżywałam męki upokorzeń na wywiadówkach... Na szczęście miała szczęście do nauczycieli, którzy potrafili docenić jej "inne zdolności" i jakoś udało się jej dobrnąć do matury, a nawet ją zdać. Później było już tylko lepiej ;)
OdpowiedzUsuńZa to zawsze była zdolna do wszelkich poświęceń, skupienia, ogarnięcia i mrówczej, pilnej pracy, jeśli chodziło o pasje. Ceramika i rekonstrukcja historyczna - takie "typowe" dla dziewcząt zainteresowania ;-))
Da się żyć z luzakiem! Ściskam czule ;)
A i oczywiście - gratuluję obrony!!!
UsuńRekonstrukcja historyczna Inkwizycjo? Czyżby na Grunwald z mieczem jeździła, jak mój potomek? No, właśnie...o dziwo, on też był zawsze zdolny do mrówczej pracy związanej z zainteresowaniami- kiedyś przez dwa tygodnie, od rana do wieczora (ponad 12 godzin dziennie)robił kółeczka z drutu, z których następnie wykonał sobie kolczugę niemal do kostek. Szył sobie też stroje rycerskie - kaftany, tuniki, nogawice...(ja szyć nie potrafię). :)) Dziękujemy!
Usuńło matko jedyna! a przerwane studia inzynierskie dają jakąś nadzieję?
OdpowiedzUsuńOLQA - jasne:))) jeśli znalazł cos fajnego w zamian!
Usuńno wlasnie - JESLI JEST PASJA. a jesli nie ma? bo u naszej spiacej królewny nie ma. spi na jawie juz 17 lat i nic na to nie pomaga. i pomalu totalna panika mnie ogarnia (ona oczywiscie dalej buja w oblokach).
OdpowiedzUsuńPozazdroscic takiego luzaka co ma pasje!
pozdrawiam, mahadewi
Mahadewi! - nie jest wykluczone, że pasja czyha tuż za rogiem i zaraz na nią wpadnie. Zresztą. kto wie...może ona już tą pasję znalazła, tylko jeszcze nie wie, że TO JEST TO!
UsuńGdzieś czytałam, że kujon z dobrymi ocenami, wcale nie oznacza geniusza. Geniusz koncentruje się na jednej rzeczy, wkłada w to całe serce i osiąga wybitne wyniki, w tej jednej dziedzinie. Szkoda, że już nie ma takich gazet, co piszą w nich takie rzeczy. To chyba była "Filipinka", gazetka dla młodych, ale jeszcze z tych mądrzejszych czasów...
OdpowiedzUsuńWitam serdecznie Theodoro:))) I jeszcze Na przełaj:) Wiem, że czasem tak bywa, że pasją staje się zdobywanie dobrych ocen...a potem staje się na końcu mola i nie wiadomo co dalej:)
UsuńAlem się ubawiła... a co jeśli zamiast jednego masz troje indywidualistów? To jest dopiero walka o ogień :)
OdpowiedzUsuńRuda, chylę czoła przed każda matką, która ma więcej niż dwie pociechy:))) Takiego nagromadzenia indywidualizmu na zamkniętej przestrzeni nie dałabym rady wytrzymać...Kłaniam sie nisko, kitką zamiatam.
UsuńCzyli...zawsze jest jakas nadzieja ?
OdpowiedzUsuńStawiam nacisk na ZAWSZE i JAKAS?
Jest na etapie- szkoda czasu....A nie jest jedynakiem....jeszcze dwoje w kolejce stoi do produkowania nowych wrazen.
Pociechy z syna zycze!
Dziękuję Agni, zawsze, zawsze:)))) niektórzy maja późny start! Ostatnio gdzieś przeczytałam taki fragmencik smakowity "Mimo swoich 34 lat, wydawał się być całkiem dojrzały". I nie chodziło tu o ser ale o faceta!
UsuńBrawo, brawo ,brawo! Szaleństwo i trąbki! Urodzinowe czapeczki i balony! Wiwat!
OdpowiedzUsuńPrzeszłaś samą siebie, mój Wieprzu literatko! :)
Dołączam się z fanfarami, ukulele i djembe!
UsuńTrzymasz w napięciu jak Sefan Król, chcę więcej.
p.s. Otwieramy wino! Trzeba to oblać!
Coz, mowia, ze podobno chlopcy intelekt dziedzicza po mamusiach... Gratulacje!!!
UsuńGdzie mozna dostac bilety na te stratosfere, gdyz mam dluga liste osob, ktore najchetniej bym tam wlasnie wyslala. Pospiesznym.
A tekst - miod! Buty z lucerny beda teraz przesladowac ma wyobraznie.
Dziękuję dziewczyny:))) Tańczę i gram na ukulele z radości. mąż dmie w trąbkę i wali w cymbały! Kaczko - ciiiiiiiiii. A co do biletów, to musze przyznać, że jest już spora kolejka. Po znajomości wyślemy w pierwszej turze, razem z moją listą:)
UsuńNiesamowite i rzeczywiście napisane ku pokrzepieniu serc. Tylko się uczyć od Ciebie cierpliwości i jako takiego dystansu..
OdpowiedzUsuńJa zawsze byłam typem "Z WSZYSTKIEGO CHCĘ BYĆ NAJLEPSZA" i musze się bardzo, bardzo pilnować, żeby nie zrobić tego moim dzieciakom.
Dzięki Bogu mój małżonek z tych racjonalnych i dzięki niemu wiem, że cała mądrość i ewentualny sukces dziecięcia kryje się w pasji.
Tak jak napisałaś, gdy jest pasja są chęci. To chyba klucz do sukcesu!
Dziękuję za bardzo dający do myślenia wpis!
I gratuluję sukcesu wychowawczego! :)
Pani M:))) Najważniejsze żeby kochać co się robi, i potrafić kochać innych, no... i dawac im wolność wyboru, prawda? Ściskam mocno!
UsuńCzuję Twoją dumę i radość!
OdpowiedzUsuńGosiAnko :))dziękuję. W końcu od czasu do czasu o jakimś sukcesie trzeba napisać:)))
UsuńGratuluję Ci niezwykłego dziecięcia, dumna matko :)
OdpowiedzUsuńJemu życzę sukcesów. Oby platforma weszła w falę realizacji. Felix Baumgartner się ucieszy ;)
Twoje opowieści są cudowne, ale takie życie w realu musi być niełatwe, oj nie. Nie wiem, czy zazdrościć.
Dzięki Ove! Reszta platformy powstanie w czasie magisterki, i pewnie wydrenuje mi kieszenie.
UsuńZaczęłam kiedyś pisać, ponieważ to dawało mi możliwość spojrzenia na moje kłopoty z boku, okiem Wieprza. I okazało się, że to co wydawało mi się tragiczne, tak naprawdę było zabawne. Wszystko zalezy przeciez od punktu widzenia:)
Ogromne gratulacje dla rodziców... i jeszcze większe dla syna. Platforma stratosferyczna... jak to egzotycznie brzmi:)
OdpowiedzUsuńDziękuję Jaskółko. Tak...chociaz liczyłam na bardziej hardcorowy temat. Ten jakis taki krótki i wyrazy łatwe.
UsuńMam taką dwójkę, więc wiem o czym prawisz
OdpowiedzUsuńtutaj mój syn jest geniuszem na każdym poziomie, więc nie latam do szkoły, w Polsce byłam wzywana co tydzień, relaks
gratuluję syna, synowi
pięknie!
teraz przeczytałam, co napiszłam
Usuńże gratuluję i synowi, i Tobie syna, uff
haha...Małgosiu w wielkim wietrze, ja zrozumiałam:))))) A teraz "napiszłaś", jakos tak to słodko zabrzmiało:))))))))Ściskam i ściskam raz jeszcze:)))
UsuńI jeszcze to szyczenie, no ja nie mam wytłumaczenia, nawet wiatr nie jest dla mnie łaskawy :*
UsuńGRATULACJE matko. Dobrze Ci ten instynkt pracował. Ja zdecydowałam się wysłac mojego do szkoły dopiero od września( tu w Belgii dzieci ida do szkoły jak majją 2,5 r, Rasz we wrzesniu będzie miał 3) bo kolezanka mi uswiadomiła, że szkoła w wakacje zamknięta a opiekunka nie. ;-)))))))))
OdpowiedzUsuńHanianiu:))))Rasz jest poza konkurencją, on jest cały pasją:)))
UsuńCzytam już od dawna podczytuję znaczy się. :)) Gratulacje dla potomka wielkie większe dla rodziców :))!!
OdpowiedzUsuńJa takie dziecię za komuny miałam, nauczycielkę bym zamordowała zdalnie przez wizualizację, dzienniczek pełen w drugiej klasie podstawowej szkoły czytywałam. No a dziś? Studia skończone ASP i najtrudniejszy na niej wydział najbardziej techniczny: Projektowanie form przemysłowych i nawet się wtedy tej matematyki nauczyła nawet nie wiem kiedy. Potem w Szkocji Uniwersytet jakieś tam media coś tam, próbowała to na Polski przetłumaczyć ale nie wyszło. Dla wątpiących w dzieci swoje za darmo wysłać mogę film z odebrania dyplomu po ukończeniu tego Szkockiego Uniwersyteta w togę dziewczę me ubrane tam dyplom odbiera.
O Matko Wielka wszystkich indywidualistów kłaniam ci się do stóp Twych alem prawie wyłysiała przez te wszystkie lata. Na pewno osiwiałam. :) Dla nie wierzących że się dziecię dzięki pasji wydźwignąć może służę filmem mam na podorędziu w razie czego.Serdecznie pozdrawiam ciepło wszystkie matki :).
Witaj Elko, juz do Ciebie zajrzałam ale ponieważ własnie pakuję swój tobołek podróżny to tylko rzuciłam okiem bo blog przepastny mi się zdaje:)))No i prace córki obejrzałam, klimatyczne:)))) jest tam taka z księżycem, która bardzo mi się podobała! Gratulacje dla córki i dla Ciebie:)))
UsuńMój Pan Pieprz te z po ASP, ale on po tym pędzlarskim bez matematyki:))))
Po pierwsze - gratulacje!
OdpowiedzUsuńPo drugie - jakbym o swoim dziecku czytała, choć moje płci żeńskiej i tak ze trzy lata starsze. Oraz nie projektuje stacji w stratosferze, tylko co najwyżej ściezki rowerowe podwieszane pod mostem :) Jezu, ja co rano odmawiam akt strzelisty czy coś w tym stylu jako dziękczynienie za to, że, z chwila pójścia na pierwsze, a potem drugie studia skończyła się droga przez mękę edukacyjną.
A po trzecie i najważniejsze - no dlaczegóż ja Twojego bloga dopiero odkryłam? Czytam nazad, co smakowitsze kawałki na głos mężu swemu. I rżymy radośnie ihahaha, co cementuje nasz długoletni związek. Och, jak Ty piszesz!!!!
Witam serdecznie blogdodo! Jak miło napisałaś, najbardziej czuję sie pochwalona jesli ktoś się uśmiechnie czytając:) Naprawde, naprawdę:))Dziękuję.
OdpowiedzUsuńOdwiedziłam Cię ale jeszcze nie zostawiłam śladu bo własnie sie odprawiam internetowo i odlatuję. Poczytam z Wyspy:)
To gratulacje i dla Ciebie:)))
Gratuluję Wam :) Tobie, że nie zwariowałaś, a Jemu wiadomo... wspaniale się to czyta, tchnie nadzieją... ;D choć dzieci nie mam... za to same lęki z macierzyństwem związane...
OdpowiedzUsuńŚwiętujcie i cieszcie się :)
Paralele do Juranda świadomie pomijam, to ponad moje siły. Szczegóły na priva (pamiętam taki tekst z forum onetu w końcu XX wieku, hie hie).
OdpowiedzUsuńNajsłodsza jest wstawka o pięcie :-D.
Pozdrowienia dla Pana Nizijera! (lecę Babcią Bronią)