
Ponieważ pojawił się dzisiaj śnieg, pozwalam sobie na reanimację starej notki:
Mamusiu zróbmy coś, mamusiu...
- Zrobimy tatusiowi niespodziankę i ubierzemy choinkę! - odpowiedziałam z promiennym uśmiechem matki ze znakiem jakości Q, nie wiedząc że w tym momencie ściągam sobie na głowę stos kłopotów.
Zdjęcie srebrnego świerka i dodatków z wysokiego pawlacza wymagało umiejętności jakich nie powstydziłby się sam Kukuczka. Za pomocą skomplikowanego zestawu stolików i stołu osiągnęłam szczyt, dziecko zostało w oddali na podłodze, trzymając drżącymi rękami stołek bazowy. Dałam radę.
Kiedy pudła znalazły się na ziemi oboje rzuciliśmy się do przeglądania świecidełek. Bałwanki, wróżki, kolorowe i mieniące się sople lodu, bombiaste bomby i przecudnej urody aniołek, który miał być na pal wbity – pochłonęło nas to całkowicie.
Teraz należało przystąpić do części zasadniczej – postawienia drzewka. Niestety radziecki produkt nijak nie pasował do drewnianego stojaka, przywiezionego jeszcze z domu rodzinnego. Choinka chwiała się na wszystkie strony, a próby owinięcia czymś dołu, żeby dodać mu grubości spełzły na niczym. Ponieważ lubię działania zasadnicze – przyniosłam z kuchni tasak. Wśród płaczu dziecka „ Mamusiu nie, mamusiu nie..” skróciłam chojaka o dobre 10 cm, w tym miejscu był grubszy i wspaniale się w stojaku mieścił.
„Nooo” – sapnęłam, odkładając narzędzie mordu i ocierając pot perlący się na czole. Kadłub wyglądał idealnie, chociaż choinka miał teraz nie więcej niż pół metra. „Teraz gałązki” – rzuciłam komendę i rozpoczęliśmy wpinanie srebrnych patyczków w dziurki korpusu. Znowu coś nie tak, gałązki nie chciały wleźć w dziurkę, musiałam je nieco wygiąć – bolały mnie palce od tej zabawy z drutem, ale dziecko czekało na kulminacyjny moment ubierania – nie mogłam zawieść. Aniołek nie chciał siedzieć na szczycie, miał stanowczo za małą dziurkę. Dziecko roniło łzy. Przywiązaliśmy do szczytu jednego z pluszaków, tragedia została zażegnana. Rozpoczęliśmy strojenie. I wreszcie mogliśmy podziwiać nasze wspólne dzieło. Miś może nieco odstawał, ale reszta wyglądała znakomicie. Staliśmy i podziwialiśmy, ale kataklizm czaił się za rogiem – po kolei, jedna po drugiej, gałązki zaczęły odczepiać się od korpusu i lądować na drewnianym parkiecie.
„Bęc”
„Gruch”
„Brzdęk”
Patrzyliśmy oniemiali jak wróżki, bałwanki, zajączki zamieniają się w szklaną miazgę. Rzuciłam się do zbierania resztek wbijając sobie od razu kilka kawałków w stopę i raniąc paluchy…..
Usiedliśmy oboje na zgliszczach bombek, a cholerny drapak z trzema wpiętymi gałązkami stał w kącie błyskając resztą ozdób, miś przewiązany w pasie sznurkiem konopnym smętnie zwisał ze szczytu. Dziecko chlipało, ja bandażowałam palce dzieląc to zajęcie z wyciąganiem kawałków świecidełek z papuci. Na taki właśnie obraz nędzy i rozpaczy natknął się mąż wracający z pracy. Popatrzył, zastanowił się, popatrzył raz jeszcze i powiedział:
„ Kochanie do cholery, czemu postawiłaś choinkę do góry nogami?”
Taaaaa, przyłażą i od razu krytykuję. A tu sztuka rodziła się w bólach! ;)
OdpowiedzUsuńHehehe..O Boziuchno...brzuch mnie boli:) Wygląda na to ,że zdolna bestia z Ciebie ...do wszystkiego zdolna.Ciekawe czy by ślubny tak potrafił ?serdeczności:))
OdpowiedzUsuńAle właściwie to dlaczego? Do góry nogami??:D
OdpowiedzUsuńNo to się pochwalę, że ja w tym roku jedną choinkę całkiem sama ubrałam:) Tylko rozebrać jej jeszcze nie zdążyłam.
OdpowiedzUsuńChoinka plastikowa choince nierówna, tu nie sprawdza się już słowo-klucz "zielonym do góry" ;)
OdpowiedzUsuńMiś jednak zatryumfował, jak duch ludzki, który nigdy nie daje się pokonać ;P I TO JEST MIŚ NA MIARĘ NASZYCH CZASÓW!
Kurczę no, u mnie cało biało!! Jak przed świętami a może i lepiej.
OdpowiedzUsuńKtoś wspominał o globalnym ociepleniu... ;)
:) u mnie już choinki nie będzie i w maju nie będę się musiała zastanawiać, co z tym drzewem łysym począć...
OdpowiedzUsuńale powaliłaś mnie na kolana, a o to chodzi, żeby szturchać człowieka i pobudzać do życia
Ha, trafiłaś po protu na choinkę z charakterkiem, która w cudeńka ubrać się nie da :D
OdpowiedzUsuńAle co by nie powiedzieć, kreatywnością się wykazałaś olbrzymią;-)
OdpowiedzUsuńMoje wytłumaczenie jest proste - prawdziwe choinki maja gałęzie skierowane w dół!!!Albo tak mi się wydaje...
OdpowiedzUsuńI o co zaraz taka afera??? Nie zauważyłaś po prostu, zabiegana jesteś ;)
OdpowiedzUsuńa u mnie za oknem właśnie się rozpętała... śnieżyca. po nocy na samochodzie było pół metra... śniegu. "wiosna, wiosna, gdzieżeś ty?" nic tylko choinka z zajączkiem na czubku na te święta;)
OdpowiedzUsuńCzarny Pieprzu, skąd ja to znam. Ja jestem ikoną roztrzepania i tego typu pomyłek. Ale Ty o nich opowiadasz tak, że można się popłakać ze śmiechu. W każdym razie trochę się podbudowałam kosztem Twojej opowieści.
OdpowiedzUsuńAle dziecka mi było szkoda, takie zawiedzione...
:-))
Lelevino, wiosna jest tutaj. Pertraktuję, żeby była uprzejma szybciej się rozprzestrzeniać ;)
OdpowiedzUsuńtoteż ja się w ubieranie choinki nie mieszam a po Twoim poście NA PEWNO nigdy nie będę się mieszać.Z przygotowań świątecznych zabijałam osobiście karpia, bo wykazywał objawy zdychania i tak się "uwyłam",ze od tej pory mam zakaz zbliżania się do ryb
OdpowiedzUsuńI o co taki krzyk? Pieczone pierniczki i jabłuszka ładniej na choince wyglądają niż jakieś tam świecidełka, a gałązki do dołu bardziej są naturalne;) A w ogóle widział ktoś nogi u choinki, no bez przesady;)
OdpowiedzUsuńPo prostu cudne!
OdpowiedzUsuńDobre!
OdpowiedzUsuńPomysłowym i twórczym trzeba być! No przecież dzieci od kogoś muszą się uczyć!
(;
Och... matki to potrafią się poświęcić... :) niezrównane... podziwiam :)
OdpowiedzUsuńUbieranie choinki szlo mi calkiem niezle, gorzej bylo z rozbieraniem;)
OdpowiedzUsuńa ja to opowiadanie opowiadałem dałem do przeczytania młodej...pękała że śmiechu...
OdpowiedzUsuńu mnie też biało...
Grunt to wyobraźnia i szczere chęci.
OdpowiedzUsuńPrzecież każdy się mógł pomylić.
Jesteś niesamowita
Buziam
Niektóre drzewka dla zmyłki bywają podobne w jedną, jako i w drugą stronę :))))
OdpowiedzUsuńJakaś odmiana ta choinka akrobatka ;))))))
OdpowiedzUsuńPowtórka równie miła co poprzednie...Jam Twój fan co tu kryć....jedyne zastrzeżenie?Nowe chce!!:):):)
OdpowiedzUsuńFajnie się czyta jeszcze raz twoje notki w nowym anturażu :-)
OdpowiedzUsuńTa historyjka jest prześmieszna!
Hahahahahahahahaha przypomniałam sobie , a i tak się pośmiałam tak jak za pierwszym razem:):):):):)
OdpowiedzUsuńrewelacyjnie czyta się twoje posty, będę zaglądać
OdpowiedzUsuńja wciąż mam "żywą choinkę, więc przynajmniej wiadomo gdzie ma góre, a gdzie dół. Ponieważ młody odmówił, tłumacząc sie zajęciami nie cierpiącymi zwłoki, wbijanie jej do stojaka i dodawanie kliników z zapałek, zeby prosto stała,w tym roku poszło mi doskonale.pozdrowienia świąteczne:)
OdpowiedzUsuńWczoraj na łeb spadła mi girlanda, która wisiała nad wejsciem od Bożego Narodzenia, to chyba znak przyrody, że pora zacząć się przygotowywać do wiosny ;)
OdpowiedzUsuńWielkanoc się zbliża. Teraz zmontuj koszyk jak trza ;))
OdpowiedzUsuńMhm...właśnie gładzę jaja do koszyka:)
OdpowiedzUsuńWygładzone jaja to podstawa ;))))
OdpowiedzUsuńTo, że do góry nogami to mały Pan Pikuś ale ten pluszowy misio zamiast aniołka, jak dla mnie zasługuje na wieczną rzeczy pamiątkę :))) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńjest niedziela i ja się domagam lektury!
OdpowiedzUsuńrEAL mnie wciągnął zaborczo:) Niestety!
OdpowiedzUsuńTeraz pora na wielkanocne wyczyny... ;)
OdpowiedzUsuńTy, Pieprzu, co to som: "Zjełczałki - los matki"???
OdpowiedzUsuńodpisz mi na bloga, bo cała dżę, że też to mam, a nie wiem...
no dobrze, dobrze, mnie wciągnęło chorobowo łóżko, ech
OdpowiedzUsuńCześć Pieprzna :*
OdpowiedzUsuń