Uwielbiam gadanie o niczym. To jedyna rzecz, o której coś mogę powiedzieć.
poniedziałek, 15 marca 2010
Dzieci nie rumieniące się za rodziców są nieodwołalnie skazane na przeciętność. Nic tak nie wyjaławia jak podziwianie własnych „rodzicieli”.
Ponieważ pojawił się dzisiaj śnieg, pozwalam sobie na reanimację starej notki:
Mamusiu zróbmy coś, mamusiu...
- Zrobimy tatusiowi niespodziankę i ubierzemy choinkę! - odpowiedziałam z promiennym uśmiechem matki ze znakiem jakości Q, nie wiedząc że w tym momencie ściągam sobie na głowę stos kłopotów.
Zdjęcie srebrnego świerka i dodatków z wysokiego pawlacza wymagało umiejętności jakich nie powstydziłby się sam Kukuczka. Za pomocą skomplikowanego zestawu stolików i stołu osiągnęłam szczyt, dziecko zostało w oddali na podłodze, trzymając drżącymi rękami stołek bazowy. Dałam radę.
Kiedy pudła znalazły się na ziemi oboje rzuciliśmy się do przeglądania świecidełek. Bałwanki, wróżki, kolorowe i mieniące się sople lodu, bombiaste bomby i przecudnej urody aniołek, który miał być na pal wbity – pochłonęło nas to całkowicie.
Teraz należało przystąpić do części zasadniczej – postawienia drzewka. Niestety radziecki produkt nijak nie pasował do drewnianego stojaka, przywiezionego jeszcze z domu rodzinnego. Choinka chwiała się na wszystkie strony, a próby owinięcia czymś dołu, żeby dodać mu grubości spełzły na niczym. Ponieważ lubię działania zasadnicze – przyniosłam z kuchni tasak. Wśród płaczu dziecka „ Mamusiu nie, mamusiu nie..” skróciłam chojaka o dobre 10 cm, w tym miejscu był grubszy i wspaniale się w stojaku mieścił.
„Nooo” – sapnęłam, odkładając narzędzie mordu i ocierając pot perlący się na czole. Kadłub wyglądał idealnie, chociaż choinka miał teraz nie więcej niż pół metra. „Teraz gałązki” – rzuciłam komendę i rozpoczęliśmy wpinanie srebrnych patyczków w dziurki korpusu. Znowu coś nie tak, gałązki nie chciały wleźć w dziurkę, musiałam je nieco wygiąć – bolały mnie palce od tej zabawy z drutem, ale dziecko czekało na kulminacyjny moment ubierania – nie mogłam zawieść. Aniołek nie chciał siedzieć na szczycie, miał stanowczo za małą dziurkę. Dziecko roniło łzy. Przywiązaliśmy do szczytu jednego z pluszaków, tragedia została zażegnana. Rozpoczęliśmy strojenie. I wreszcie mogliśmy podziwiać nasze wspólne dzieło. Miś może nieco odstawał, ale reszta wyglądała znakomicie. Staliśmy i podziwialiśmy, ale kataklizm czaił się za rogiem – po kolei, jedna po drugiej, gałązki zaczęły odczepiać się od korpusu i lądować na drewnianym parkiecie.
„Bęc”
„Gruch”
„Brzdęk”
Patrzyliśmy oniemiali jak wróżki, bałwanki, zajączki zamieniają się w szklaną miazgę. Rzuciłam się do zbierania resztek wbijając sobie od razu kilka kawałków w stopę i raniąc paluchy…..
Usiedliśmy oboje na zgliszczach bombek, a cholerny drapak z trzema wpiętymi gałązkami stał w kącie błyskając resztą ozdób, miś przewiązany w pasie sznurkiem konopnym smętnie zwisał ze szczytu. Dziecko chlipało, ja bandażowałam palce dzieląc to zajęcie z wyciąganiem kawałków świecidełek z papuci. Na taki właśnie obraz nędzy i rozpaczy natknął się mąż wracający z pracy. Popatrzył, zastanowił się, popatrzył raz jeszcze i powiedział:
„ Kochanie do cholery, czemu postawiłaś choinkę do góry nogami?”
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Taaaaa, przyłażą i od razu krytykuję. A tu sztuka rodziła się w bólach! ;)
OdpowiedzUsuńHehehe..O Boziuchno...brzuch mnie boli:) Wygląda na to ,że zdolna bestia z Ciebie ...do wszystkiego zdolna.Ciekawe czy by ślubny tak potrafił ?serdeczności:))
OdpowiedzUsuńAle właściwie to dlaczego? Do góry nogami??:D
OdpowiedzUsuńNo to się pochwalę, że ja w tym roku jedną choinkę całkiem sama ubrałam:) Tylko rozebrać jej jeszcze nie zdążyłam.
OdpowiedzUsuńChoinka plastikowa choince nierówna, tu nie sprawdza się już słowo-klucz "zielonym do góry" ;)
OdpowiedzUsuńMiś jednak zatryumfował, jak duch ludzki, który nigdy nie daje się pokonać ;P I TO JEST MIŚ NA MIARĘ NASZYCH CZASÓW!
Kurczę no, u mnie cało biało!! Jak przed świętami a może i lepiej.
OdpowiedzUsuńKtoś wspominał o globalnym ociepleniu... ;)
:) u mnie już choinki nie będzie i w maju nie będę się musiała zastanawiać, co z tym drzewem łysym począć...
OdpowiedzUsuńale powaliłaś mnie na kolana, a o to chodzi, żeby szturchać człowieka i pobudzać do życia
Ha, trafiłaś po protu na choinkę z charakterkiem, która w cudeńka ubrać się nie da :D
OdpowiedzUsuńAle co by nie powiedzieć, kreatywnością się wykazałaś olbrzymią;-)
OdpowiedzUsuńMoje wytłumaczenie jest proste - prawdziwe choinki maja gałęzie skierowane w dół!!!Albo tak mi się wydaje...
OdpowiedzUsuńI o co zaraz taka afera??? Nie zauważyłaś po prostu, zabiegana jesteś ;)
OdpowiedzUsuńa u mnie za oknem właśnie się rozpętała... śnieżyca. po nocy na samochodzie było pół metra... śniegu. "wiosna, wiosna, gdzieżeś ty?" nic tylko choinka z zajączkiem na czubku na te święta;)
OdpowiedzUsuńCzarny Pieprzu, skąd ja to znam. Ja jestem ikoną roztrzepania i tego typu pomyłek. Ale Ty o nich opowiadasz tak, że można się popłakać ze śmiechu. W każdym razie trochę się podbudowałam kosztem Twojej opowieści.
OdpowiedzUsuńAle dziecka mi było szkoda, takie zawiedzione...
:-))
Lelevino, wiosna jest tutaj. Pertraktuję, żeby była uprzejma szybciej się rozprzestrzeniać ;)
OdpowiedzUsuńtoteż ja się w ubieranie choinki nie mieszam a po Twoim poście NA PEWNO nigdy nie będę się mieszać.Z przygotowań świątecznych zabijałam osobiście karpia, bo wykazywał objawy zdychania i tak się "uwyłam",ze od tej pory mam zakaz zbliżania się do ryb
OdpowiedzUsuńI o co taki krzyk? Pieczone pierniczki i jabłuszka ładniej na choince wyglądają niż jakieś tam świecidełka, a gałązki do dołu bardziej są naturalne;) A w ogóle widział ktoś nogi u choinki, no bez przesady;)
OdpowiedzUsuńPo prostu cudne!
OdpowiedzUsuńDobre!
OdpowiedzUsuńPomysłowym i twórczym trzeba być! No przecież dzieci od kogoś muszą się uczyć!
(;
Och... matki to potrafią się poświęcić... :) niezrównane... podziwiam :)
OdpowiedzUsuńUbieranie choinki szlo mi calkiem niezle, gorzej bylo z rozbieraniem;)
OdpowiedzUsuńa ja to opowiadanie opowiadałem dałem do przeczytania młodej...pękała że śmiechu...
OdpowiedzUsuńu mnie też biało...
Grunt to wyobraźnia i szczere chęci.
OdpowiedzUsuńPrzecież każdy się mógł pomylić.
Jesteś niesamowita
Buziam
Niektóre drzewka dla zmyłki bywają podobne w jedną, jako i w drugą stronę :))))
OdpowiedzUsuńJakaś odmiana ta choinka akrobatka ;))))))
OdpowiedzUsuńPowtórka równie miła co poprzednie...Jam Twój fan co tu kryć....jedyne zastrzeżenie?Nowe chce!!:):):)
OdpowiedzUsuńFajnie się czyta jeszcze raz twoje notki w nowym anturażu :-)
OdpowiedzUsuńTa historyjka jest prześmieszna!
Hahahahahahahahaha przypomniałam sobie , a i tak się pośmiałam tak jak za pierwszym razem:):):):):)
OdpowiedzUsuńrewelacyjnie czyta się twoje posty, będę zaglądać
OdpowiedzUsuńja wciąż mam "żywą choinkę, więc przynajmniej wiadomo gdzie ma góre, a gdzie dół. Ponieważ młody odmówił, tłumacząc sie zajęciami nie cierpiącymi zwłoki, wbijanie jej do stojaka i dodawanie kliników z zapałek, zeby prosto stała,w tym roku poszło mi doskonale.pozdrowienia świąteczne:)
OdpowiedzUsuńWczoraj na łeb spadła mi girlanda, która wisiała nad wejsciem od Bożego Narodzenia, to chyba znak przyrody, że pora zacząć się przygotowywać do wiosny ;)
OdpowiedzUsuńWielkanoc się zbliża. Teraz zmontuj koszyk jak trza ;))
OdpowiedzUsuńMhm...właśnie gładzę jaja do koszyka:)
OdpowiedzUsuńWygładzone jaja to podstawa ;))))
OdpowiedzUsuńTo, że do góry nogami to mały Pan Pikuś ale ten pluszowy misio zamiast aniołka, jak dla mnie zasługuje na wieczną rzeczy pamiątkę :))) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńjest niedziela i ja się domagam lektury!
OdpowiedzUsuńrEAL mnie wciągnął zaborczo:) Niestety!
OdpowiedzUsuńTeraz pora na wielkanocne wyczyny... ;)
OdpowiedzUsuńTy, Pieprzu, co to som: "Zjełczałki - los matki"???
OdpowiedzUsuńodpisz mi na bloga, bo cała dżę, że też to mam, a nie wiem...
no dobrze, dobrze, mnie wciągnęło chorobowo łóżko, ech
OdpowiedzUsuńCześć Pieprzna :*
OdpowiedzUsuń