Każdy kto mnie zna wie, że łatwiej mnie przynęcić kotletem mielonym, niż kawałkiem tortu lub czekolady. Uwielbiam mięso, kurczaki, futrzaki, te co skaczą, beczą i pływają. Mimo, że lubię zwierzęta, jestem jak ten przedszkolak, który nie jest świadomy, że kurczaczek na talerzu i kurczaczek biegający po podwórku to dokładnie ten sam pierzak.
I tak sobie trwałam w moim mięsożerstwie, aż do pewnego znamiennego dnia.
Siedziałam sobie w ciepłym pokoju, wcinałam szynkę z beczki dębowej, z chlebem pieczonym na liściu kapusty, i rozkoszowałam się ich smakiem i aromatem. Druga ręka zajęta była prowadzeniem myszki po ekranie. Tu nacisnę, tam przesunę, tu coś zmienię, no, taki podwieczorek przy komputerze. Nagle, nie wiem jak i dlaczego, na ekranie Facebooka pojawiło się pytanie - Czy jesteś wegeterianką?. Wcisnęłam na tak, bo jestem mało asertywna i z natury z wszystkimi się zgadzam (pewnie dlatego tak wcześnie wyszłam za mąż). -Od kiedy?- Indagował dalej Zukerman. -Od dziś!- zarechotałam złośliwie (bo jak każda nieduża osoba jestem złośliwa, głęboko do małych kości). O całym zdarzeniu zapomniałam.
Dwa tygodnie później, moja przyjaciółka Mizia Uhaha (która, jak każda chuda osoba jest złośliwa do ości), przeczesując mój profil, żeby mieć na mnie haka na spotkaniach towarzyskich, wyciągnęła ten mój udawany wegetarianizm na wierzch, pisząc w komentarzu:
- Gabryś, czyś ty już całkiem zdurniała? Na wegetarianizm przechodzisz? Szaleju się nażarłaś zamiast sałaty?
Zanim zdążyłam zareagować i wyśmiać jej pomysł, na Facebooku pojawiły siE lajki - jeden, dwa, dziesięć, trzydzieści, wszyscy zaczęli klaskać, gratulować przejścia na jasną stronę mocy, zaczęłam dostawać prywatne, wspierające mnie w moim postanowieniu wiadomości, a nawet zostałam zapisana na stronę - Zostań wege na 30 dni. Czekałam na pojawienie się mocnej grupy z banerem, ale widać zrezygnowali.
Pięć dni później wizytowałam Mizię. Stół jak zwykle uginał się pod mięsiwem tłustawym, kiełbaskami gorączkowo skwierczącymi, sosami nadobnymi i zziębniętą płytą.
- Mam coś i dla Ciebie!- uśmiechnęła się przebiegle moja koleżanka, machając mi zza drzwi lodówki zwiędniętą rukolą, którą niedbałym ruchem rzuciła na mój talerz z obrzydzeniem.
Cóż, jeśli powiedziało się Aaaa...trzeba w końcu powiedzieć i BEee...
Zameczałam więc smutno i tęsknie, i wbiłam zęby w cholernie smętnie zielone zielsko. Młóciłam trawę prawie z takim zacięciem jak krasula na pastwisku, zerkając spod oka na resztę gości pryskających mięsnym tłuszczem na wszystkie strony. Czułam się subtelnie wysublimowana, i bardzo, bardzo w swoim szaleństwie samotna. Fason jednak trzymałam do końca, prosząc o dwa liście szpinaku na deser.
Wegetarianizm wszedł we mnie jak nóż w masło, nawet mnie nie uwierał. Zaczęłam wertować wegetariańskie strony, dziwiąc się, że istnieją ludzie, którzy żywią się czymś co nazywa się ciecierzyca lub soczewica. Jak dotąd podejrzewałam o takie fiku- miku jedynie kury, no ewentualnie gęsi. Albo taki humus...no, nazwa jakoś bliska z wyrazem nawóz. Postanowiłam jednak zaryzykować i kupiłam 3 puszki ciecierzycy, zrobiłam sałatkę, pożarłam i postanowiłam poczekać na rozwój wypadków. Wypadki się jednak nie rozwinęły, a przynajmniej ja o tym nic nie wiem. Po pięciu dniach poczułam już jedność z rybą w strumieniu, gąską co za wodą, krówką w kropki bordo i świnką różową. Z kurą nie. Kury nie lubię i dlatego kurę zjadam. Mogę, więc stwierdzić, że jestem wegetarianką, która jest niewrażliwa na kurę.
Wieść o moim przepoczwarzeniu przekroczyła już granice tego pięknego kraju, który wieprzowiną stoi i dotarła na wyspy. Dwa dni przed wyjazdem z Polski otrzymałam maila od mojej przyjaciółki Mony (wegetarianki).
" Słyszałam, że już nie jadasz mięsa? Tak się cieszę. Przygotowałam dla ciebie wielki gar curry z ciecierzycy i drugi gar z zupą z soczewicy. Nadmiar zamroziłam, powinno ci starczyć na dwa tygodnie!"
I dlatego nie mogłam stracić twarzy.
Cóż, żegnaj poranny bekoniku, żegnajcie parówy nadobne, żegnaj karkóweczko z grilla. Witaj soczewico, ciecierzyco i sojo. Trzymam się dzielnie!
I am like a bird....
I nie zapominajcie! Meat is murder!
Ten post nie był testowany na zwierzętach, nawet na kurze.
I głosować, głosować bo ptactwo górą;)
posted from Bloggeroid
No proszę! O wszystko, ale o to bym Cię nie podejrzewała :P
OdpowiedzUsuńUhahaha! Twoja asertywność lub raczej jej brak jest.... NIEMOŻLIWA wręcz! Chociaż nie jestem wielka miłośniczką mięsa, nie stanę się też wegetarianką. A dlaczego? Z czystego lenistwa.. Bo chociaż uwielbiam gotować to niestety zaopatrywanie się w te wszystkie różnorodne zamienniki mięsiwa zmeczyłoby mnie wielce. A mi się nie chce po prostu.
OdpowiedzUsuńTobie jednak gratuluję wytrwałości!
Pani M. - to proste, i mam mnóstwo zabawy z gotowaniem. Na dodatek wszystko jakos szybciej sie robi, i tak kolorowo wygląda na talerzu:)))) A sklepów nie zmieniłam:)
UsuńKobieto...wielbię Cię:) aże mi głupio tak ciągle o tym pisać bo to jakieś wazeliniarskie mi się wydaję ,a le co poradzę jak mi afekt nie przechodzi:) Potrafisz w mig jak nikt swoim pisaniem rozweselić mnie na cały dzień.
OdpowiedzUsuńW temacie wegetarianizmu mam doświadczenie siedmioletnie. Niestety, to dawno było. A propos braku sympatii do drobiu mam to samo i nie bardzo wiem dlaczego nie lubię kur, choć bardzo lubię je spożywać:)a może po temu, wiem, to głupie, że pierzaki wydają mi się głupie:)
Nika, żesz:))) Wielb mnie, ja tak kocham być wielbiona!!
UsuńKiedys moja znajoma pracowała w zoo, opiekowała się tam jakąś kura i śpiewała peany na cześć jej mądrości. Hmm...dla mnie kura to graslawe oko, ten grzebiący ruch nóżką i dobijający mnie odgłos...koooooo. No, nie mogę pokochac. Chyba, że w zupie:)
Że niby ja?
UsuńBo jeżeli ja, to ja Eulalię miałam w mieszkaniu w BLOKU!
PandeMonio! Ale że Ty i kura imieniem Eulalia mieszkałyście razem w bloku? I jak się mieszkało z kurą????? (mam nadzieję, że to była jakaś interesująca intelektualnie kura) I nie brała Cie ochota na rosół?
UsuńNo a to nie o mnie? o, to pardon!
UsuńBo i ja pracowałąm w ZOO, i ja miałam kurę! I tak, my razem, ja pandeMonia i kura Eulalia (i mama, tata i brat) wspólnie mieszkałyśmy z bloku i w łóżku! A jak się mieszkało? Ano tak:
http://skorpionwrosole.blogspot.com/2013/04/57-eulalia.html
Wegetarianizm mnie korci, ale kurcze mięsko jest taaaakie dooobre :(
OdpowiedzUsuńI wmawiam sobie, że a) już nasi przodkowie żarli mamuty i inne mastodonty b) jeżeli Bóg by nie chciał, żebyśmy jedli zwierzęta nie zrobiłby ich z mięsa!
Uzurpuję sobie jednakże prawo do nie jedzenia mięsa zwierząt, które lubię na żywo. Nie tknę konia. Baraniny. Nutrii. I innych takich.
Duża Mała MI...ja nie tknę cielaczka:) Kopytkami mi zawsze w gardle stawał:")
UsuńJa mam jak ten pan, który wygłasza spicz od 00:40 :P
OdpowiedzUsuńA ja przeszłam na jasną stronę mocy własnie dlatego, że nie lubię kur. Kością i skrzydełkiem mi w gębie stawały. Siedem lat z hakiem przeżuwałam sałaty, aż pewnego razu złapał mnie taki nerw na znajomą, że uznałam "Ta zniewaga krwi wymaga!" - i pojechałam na kebaba. Następnego dnia zeżarłam schabowego z ukochanym chłopem i, cóż, po dwóch porcjach mięcha nie mogłam udawać, że nadal jestem wege. Kupiłam więc boczek, kiełbasę, szynkę i zrobiłam porządną jajecznicę. Znajomi robili mi zdjęcia, gdy ją jadłam ;)
OdpowiedzUsuńPS Ostrzegam przed sojowymi parówkami. Większego świństwa świat nie widział...
Moe - mam zakaz jedzenia sojowych eksperymentów. Wąż mi zabrania. A jak wiadomo, mój mąż wie wszystko najlepiej na świecie:)
UsuńUff... i ja lajkuje, bo to znaczy, ze na kaczke sie nie zasadzisz z nozem, widelcem i serwetka :-)
OdpowiedzUsuńKaczko, ty mnie nie denerwuj. Nabroiłaś. Próbowałam racicami puchar trzymać ale dziobem tłukłaś! Kaczkę chyba też zjem:))) w buraczkach...
UsuńNo jestem pod wrażeniem..Ja na FB "lubię" zazwyczaj jedynie muzykę.. :) Nic nie wiem na temat wegetarianizmu, choć mój dobry kolega nie je mięsa i ma się znakomicie, a jego błyskotliwe poczucie humoru czasami przyprawia mnie o zazdrość i wstyd. Nie potrafiłbym nie jeść mięsa,nawet nie zamierzam próbować, a kto wie, może źle robię. ale ta pieczeń, bitki z gulaszem, ociekająca tłuszczem golonka z musztardą...NIE! Weganem nie będę, co potwierdza żałobnie kawałek ptactwa na talerzu na chwilę przed konsumpcją.
OdpowiedzUsuńoh, FB daje wiele możliwości, wystarczy poszperać Tamirianie:))Zauwazyłam, że wegetarianie bywaja agresywni. (to ze strachu, jak wszystkie trawożerne). Liczę więc, że wegetarianizm uczyni mnie bardziej asertywną!
UsuńO matko:( W życiu. Uwielbiam wszelką zieleninę, ale jako dodatek do mięska:)
OdpowiedzUsuńAaaa, i bez to tak rzadko bywasz u mnie, bo ja furt o tym swojskim wieprzku :-(
OdpowiedzUsuńmamarzyniu! Ja od Ciebie to bym nawet wieprzka przekładanego krowa zeżąrła. I na dodatek znalzłam juz u Ciebie parę przepisów bezmięsnych:)) Czytam zawsze!
UsuńU mnie to jeszcze dziwniej wyglada.
OdpowiedzUsuńJestem nie wegetarianka, taka z zasadami wiesz.... z tych co probuje nawrocic wszystkich wegetarian.
Jednak jak sie tak przyjrze z bliska na moje menu z ostatniego miesiaca..... to mieso jadlam chyba z 2 razy.
A cieciorke i soczewice uwielbiam.
Aaaa..... wroc. I ryby. I ryby uwielbiam..:)
nawet ostatnio smalec z fasoli zrobilam:)))) niezly byl, polecam
UsuńNo, ja też bez nawracania i podpalania stosów:)Toya:)
UsuńWegetarianka jedząca kury to coś jak zimny wrzątek u bacy z dowcipu.
OdpowiedzUsuńZresztą, za jakiś czas Ci to minie. Przecież nawet szympanse jedzą mięso!
Witaj w klubie!
OdpowiedzUsuńo żeś, trzymaj się tam dzielnie, Możesz też być wegetarianką zwichrowaną czyli podjadająco w nocy te wszystkie bekony, steki, walczącą z chrupiącymi demonami, noc sprzyja, a kiedy jasność nastaje liść sałaty, szpinak,Albo być wegetarianką w nieparzyste dni:) Za krótkie jest życie aby się wszystkich przyjemności wyrzekać:)
OdpowiedzUsuńLui, masz rację:)))) Ostatnio zrobiłam (nie dla siebie) wieprzowine duszoną w warzywach i musiałam skubnąć:) znalazłam przyjemność w falafelach, ciecierzycy i innych dziwactwach. Naprawdę, nie wiedziałam, że istnieje tyle wspaniałych warzyw...taki seler naciowy, koper włoski chrupiący i inne cuda:)
UsuńJesteś jedyna :) i serio nie jesz mięsa, tylko kury? Jak ja pomyślę czym te kury karmią... to mi się i kur odechciewa...
OdpowiedzUsuńPowodzenia z humusem :) boski jest :)
Mała Mi, nie kury tylko curry!:)))) A tak naprawdę to kurę rzadko, za to mnóstwo warzyw, no i mam masę wspaniałych przypraw od koleżanki z Indii - masale na każdą okazję:)))) Jak ja kocham hinduska kuchnię, mniam, mniam:)))
Usuńnie życzę Ci wytrwałości :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam...muszę nadrobić zaległości,jak dam radę
River, fajnie, że sie pokazałeś:))) Ściskam mocno!
Usuńrzucam ankiety fejsowe...
OdpowiedzUsuńInna, bądz czujna...teraz Facebook będzie dawał więcej mozliwości wyboru płci - około siedmiu. Aż się boję...
OdpowiedzUsuńdojrzewam do podobnej decyzji i ubolewam, że zamiast wegetariańskiego linka wyświetlają mi się linki z butami, torebkami i sukienkami ;(
OdpowiedzUsuńKibicuje Ci, a dziwne składniki wegetariańskie znajdziesz w Makro:) Pozdrawiam.
i jeszcze dopytam, że czy autor grafik, który jest moim idolem, ale tego pisać nie muszę, publikuje je w sieci? Jeśli tak, to poproszę adres.
OdpowiedzUsuńdopiero zauważyłam, że to nie ten styczeń :)
OdpowiedzUsuń