Jest taka stara, świecka, lotnicza tradycja, że jeśli przybędę na lotnisko zbyt wcześnie, i będę się po nim snuła 5 godzin, zalewając się kawą, zanudzając różnych ludzi rozmowami przez telefon i whatsappa , jedząc frytki albo trójkątne kanapki, żeby jakoś zamordować czas, to...to z pewnością mój samolot się spóźni. Oczywiście oprócz tego, że będę się musiała włóczyć po lotnisku następną godzinę, urozmaicając sobie czas obserwacją ludzi i starając się zgadnąć ich narodowość zanim otworzą usta, przełoży się to także na mój czas lądowania w Ojczyźnie. Znowu po północy.
Wyjazd z naszego lotniska jest wąskim gardłem, i czasami trzeba spędzić w kolejce do opłat trochę czasu. Ponieważ nie należę do ludzi, którzy potrafią wepchnąć się brutalnie w zmęczony, przepocony ludzki ogonek, a moje łokcie są zbyt słabe na to, żebym torowała sobie nimi drogę...wolę poczekać. Wiecie..."a ja palę faję, dłubię w nosie...palę faję za fają" i czekam aż reszta entuzjastów (czyt. bezlik, mrowie i multum) taniego latania ewakuuje się z lotniska, i nastanie błoga cisza. Wtedy dopiero mój macho rzuca się do maszyny, żeby uregulować płatność, a ja idę sobie spacerkiem do auta, bez strachu, że zostanę zadeptana lub przejechana przez współpodróżnych.
Idę ja sobie przez puste lotnisko,osnute mgłą i skropione drobnym kapuśniaczkiem , palę fajeczkę i marzę o czekającym na mnie w domu gorącym żurku, aż tu nagle moim oczom ukazuje się pochód ludzki o zastanawiających kształtach. Ponieważ jestem fanem horrorów, dobrze wiem czym może kobiecie grozić włóczenie się po nocy na terenie zamglonym i otulonym egipskimi ciemnościami, zatrzymałam się niby koń ściągnięty cuglami i potoczyłam wzrokiem dookoła w poszukiwaniu ewentualnej drogi ucieczki. Wyrzuciłam precz papieroska, wyprostowałam się i zakotwiczyłam w półkroku stawiając przed sobą, niby tarczę, moją podręczną walizeczkę. Energiczny tłumek zawył z zachwytu na mój widok, i rzucił się biegiem w moją stronę, aż mu furgały poły płaszczyków, a dziwaczne czapeczki podskakiwały na głowach.
- Chasydzi - poinformowałam sama siebie.
Chasyd, nie chasyd, nigdy nic nie wiadomo. Mój ulubiony kanał na youtube, odkrywający wszelkie spiski świata (wiedzieliście, że Hilary Clinton jest reptilianką? A wiecie dlaczego należy spać w folii aluminiowej na głowie? A że żyjemy wewnątrz Ziemi? To nic nie wiecie!) podał niedawno, że po Polsce przemieszcza się około 40 tysięcy uzbrojonych i zakamuflowanych agentów Mosadu. Mogli dla niepoznaki przebrać się za Chasydów, żeby gładko się wmieszać w tłum, prawda?
Chasydzi podbiegli kurcgalopkiem i zasypali mnie gradem niezrozumiałego słownictwa, które uderzało we mnie i odbijało się z łoskotem, niby grad bijący o blaszany daszek ( ten sam daszek o którym śpiewał Ivan i Delfin)
Z tej dzikiej kotłowaniny, wyłonił się wreszcie młody przystojniak z uroczymi pejsami i zagadnął zaczepnie:
-Mi not gawarit polsku. English nein.
- Super - pomyślałam- Ta informacja z pewnością była mi niezbędna, do przetrwania dzisiejszej nocy.
-Ok, poradzimy sobie - powiedział tymczasem moimi ustami mój wrodzony optymizm na przekór rozumowi.
Zakres mojego słownictwa w jidisz jest nieco ograniczony, i mało użyteczny w trakcie konwersacji - jedyne słowa jakie przychodzą mi do głowy to: bajzel, rejwach, geszeft, git i cymes. A z hebrajskiego -kabała, koszer, bar micwa, cadyk, szabas i szatan. Trochę kiepsko.
- A więc, co by panowie chcieli ode mnie. - Rzekłam podnosząc brwi pod samą linię włosów, aby łatwo było wyczytać w tych ciemnościach pytanie. Można rzecz, że całą swoją postawą zaczęłam przypominać znak zapytania.
- Jo..safa.
-Hmmm...josafa, czymkolwiek to jest, nie posiadam akurat na stanie, gdyż podróżuję jedynie z bagażem podręcznym - rzekłam rozkładając szeroko ręce i wskazując na lichą walizkę stojącą u moich stóp. A jak to wygląda? - zapytałam umieszczając brwi na potylicy z ogromnym trudem.
Tu nastąpiła konsternacja, i długie naradzanie się w nieznanym mi narzeczu.Aż wreszcie w ciemnościach niby rąbanka na haku w mięsnym, zawisło pytanie:
- Have car?
- Yes. I've got a car, but... - odpowiedziałam z uśmiechem, i zaczęłam się zastanawiać jak upchnę tylu Żydów wraz z ich kapeluszami i anglezami w mojej czerwonej lalce.
Chasydzi podskoczyli z radości, klasnęli w ręce, po czym całkiem niespodziewanie wzięli mnie pod ramiona i powlekli, mnie i bagaż, w głąb parkingu. Próbowałam im wytłumaczyć, że nie jestem tu samotnie, że mój ukochany poszedł właśnie zapłacić za parking i z pewnością będzie mnie szukał. Niestety, ponieważ było ich siedmioro (jak tych krasnoludków, co żyli z jedną królewną, ach marzenia...) nie potrafiłam ich przekrzyczeć.i pozwoliłam sobie być uprowadzona przez żydowskie tsunami....
-Ajajajajaj!
Po krótkim spacerku, przerywanym jedynie moimi próbami uwolnienia się z silnych jak obcęgi dłoni obywateli Izraela, zostałam doprowadzona do eleganckiej fury i wepchnięta delikatnie do środka. Jeden z brodaczy nacisnął nawet litościwie na moje zarośnięte ciemię, aby moja czaszka nie roztrząsnęła się w drobny mak o ramę czarnego jak czarne oczy BMW.
Zaczęłam się gorączkowo zastanawiać, po co u licha chasydom baba taka jak ja? Ani na gotowaniu się nie znam, a już tym bardziej na koszernym....a może mogłabym służyć jako żywa bombeczka podrzucona gdzieś w newralgicznym miejscu? Albo jako żona za karę, dla jakiegoś niesubordynowanego i wątpiącego wyznawcy? Albo samochodowy kamikadze? Bo usadzili mnie na miejscu dla kierowcy. Moje myśli gnały przez zwoje mózgowe, niczym konie w galopie:
-Teraz mi zwiążą ręce, napoją alkoholem i podpalą...a ja jako żywa pochodnia zniszczę tak pięknie rozwijający się port lotniczy Katowice - Pyrzowice - przemknęło mi przez głowę.
- Jo-szefa Krakau- rzucił przystojniak, który wskoczył na miejsce obok kierowcy. Reszta Żydów stanęła dookoła samochodu i zacierała radośnie ręce.W ich oczach wyczytałam wielkie nadzieje, których nie powinnam zawieść.
-Absolutnie nie rozumiem o czym mówicie....uśmiechnęłam się radośnie, bo jednak dopóki nie zaczną mnie dźgać czymś ostrym, albo zmuszać do rzeczy niegodnych, postanowiłam zachowywać się elegancko i taktownie. W końcu jest to stara kultura i należy jej się szacunek.
Przystojniak zanurkował ręką głęboko w swoje czarne szaty, i wyciągnął jakiś połyskujący przedmiot.
- Pistolet? Bat?
Był to zwykły notes z wypisanym adresem - Kraków, ul. Józefa...
-Aaaaaa...- tu moja inteligencja osiągnęła Mont Everest.- Chcecie żebym wam to wpisała w GPS ?Zapytałam wspinając się przy okazji na wyżyny języka migowego. (No, mądralo - pokaż GPS za pomocą gestów! ) Żydzi niemal zaśpiewali radośnie, a jeden z nich pokazał mi mały ekran umieszczony na plastikach samochodu.
Zaczęłam macać ekranik, waląc w niego na oślep. Używanie smartfona i tabletu na co dzień, robi swoje.
Facet siedzący obok złapał mnie zwinnie za paluszek, grożąc mi jednocześnie swoim własnym palcem.
- Nein, niein, nein!
Delikatnie pokręcił kółeczkiem znajdującym się z boku ekranu.Zrozumiałam bez powtórzeń i
przystąpiłam do działania. Już po minucie, na ekranie zaczęły pojawiać się wszystkie krakowskie ulice z imieniem Józefa..Józefa A, Józefa B...i tak po kolei, dotarcie do Józefa bez nazwiska zajęło nam dobrych 15 minut. Osiągnęliśmy zwycięstwo!
Git! - zakrzyknęłam ochoczo!
Git! Git! Git! - zawtórował mi radosny tłumek
- I cymes!- zakończyłam mile.
Ucieszyliśmy się wszyscy, pozacieraliśmy ręce, podziękowaliśmy sobie nawzajem, tak międzynarodowo, w języku migowym.
Tymczasem mój facet, niby samotny wilk na gigancie, przeczesywał lotnisko wszerz i wzdłuż, zaglądając pod samochody i rozglądając się dookoła z trwogą w sercu i duszą na ramieniu. Ukradli mu kobietę! Była i zaginęła. A tu kolacja czeka na stole i stygnie, podłogi umyte, ech...tyle roboty na nic! Przez głowę przebiegły mu wszystkie ostatnio obejrzane thrillery o zwyrodnialcach porywających podstarzałe księżniczki. Przez chwilę nawet się ucieszył, bo mógłby oglądać swoje ulubione seriale, cały smalec gęsi byłby dla niego, no i mógłby słuchać trójki od rana do wieczora bez oglądania pantomimy pt "Jak ty możesz tego słuchać, zaraz popełnię harakiri na sam dźwięk głosu Andrusa!' (- tu :szarpanie włosów i odzienia własnego)/
Koło żydowskiego zgromadzenia przebiegł ze cztery razy, nawet nie przypuszczając, że wewnątrz tej kotłującej się kipieli znajduję się ja. Niby ta księżniczka od krasnoludków. Usiadł w końcu w aucie i zaczął knuć, kiedy nagle tuż przed jego szybą pojawiła się jakaś postać z rozwianym włosem, eskortowana przez siedmiu, dziwacznie ubranych ludzi.
Wskoczyłam zwinnie do auta, machając na pożegnanie, jednocześnie umieszczając walizę na tylnym siedzeniu samochodu.
Wyjazd z naszego lotniska jest wąskim gardłem, i czasami trzeba spędzić w kolejce do opłat trochę czasu. Ponieważ nie należę do ludzi, którzy potrafią wepchnąć się brutalnie w zmęczony, przepocony ludzki ogonek, a moje łokcie są zbyt słabe na to, żebym torowała sobie nimi drogę...wolę poczekać. Wiecie..."a ja palę faję, dłubię w nosie...palę faję za fają" i czekam aż reszta entuzjastów (czyt. bezlik, mrowie i multum) taniego latania ewakuuje się z lotniska, i nastanie błoga cisza. Wtedy dopiero mój macho rzuca się do maszyny, żeby uregulować płatność, a ja idę sobie spacerkiem do auta, bez strachu, że zostanę zadeptana lub przejechana przez współpodróżnych.
Idę ja sobie przez puste lotnisko,osnute mgłą i skropione drobnym kapuśniaczkiem , palę fajeczkę i marzę o czekającym na mnie w domu gorącym żurku, aż tu nagle moim oczom ukazuje się pochód ludzki o zastanawiających kształtach. Ponieważ jestem fanem horrorów, dobrze wiem czym może kobiecie grozić włóczenie się po nocy na terenie zamglonym i otulonym egipskimi ciemnościami, zatrzymałam się niby koń ściągnięty cuglami i potoczyłam wzrokiem dookoła w poszukiwaniu ewentualnej drogi ucieczki. Wyrzuciłam precz papieroska, wyprostowałam się i zakotwiczyłam w półkroku stawiając przed sobą, niby tarczę, moją podręczną walizeczkę. Energiczny tłumek zawył z zachwytu na mój widok, i rzucił się biegiem w moją stronę, aż mu furgały poły płaszczyków, a dziwaczne czapeczki podskakiwały na głowach.
- Chasydzi - poinformowałam sama siebie.
Chasyd, nie chasyd, nigdy nic nie wiadomo. Mój ulubiony kanał na youtube, odkrywający wszelkie spiski świata (wiedzieliście, że Hilary Clinton jest reptilianką? A wiecie dlaczego należy spać w folii aluminiowej na głowie? A że żyjemy wewnątrz Ziemi? To nic nie wiecie!) podał niedawno, że po Polsce przemieszcza się około 40 tysięcy uzbrojonych i zakamuflowanych agentów Mosadu. Mogli dla niepoznaki przebrać się za Chasydów, żeby gładko się wmieszać w tłum, prawda?
Chasydzi podbiegli kurcgalopkiem i zasypali mnie gradem niezrozumiałego słownictwa, które uderzało we mnie i odbijało się z łoskotem, niby grad bijący o blaszany daszek ( ten sam daszek o którym śpiewał Ivan i Delfin)
Z tej dzikiej kotłowaniny, wyłonił się wreszcie młody przystojniak z uroczymi pejsami i zagadnął zaczepnie:
-Mi not gawarit polsku. English nein.
- Super - pomyślałam- Ta informacja z pewnością była mi niezbędna, do przetrwania dzisiejszej nocy.
-Ok, poradzimy sobie - powiedział tymczasem moimi ustami mój wrodzony optymizm na przekór rozumowi.
Zakres mojego słownictwa w jidisz jest nieco ograniczony, i mało użyteczny w trakcie konwersacji - jedyne słowa jakie przychodzą mi do głowy to: bajzel, rejwach, geszeft, git i cymes. A z hebrajskiego -kabała, koszer, bar micwa, cadyk, szabas i szatan. Trochę kiepsko.
- A więc, co by panowie chcieli ode mnie. - Rzekłam podnosząc brwi pod samą linię włosów, aby łatwo było wyczytać w tych ciemnościach pytanie. Można rzecz, że całą swoją postawą zaczęłam przypominać znak zapytania.
- Jo..safa.
-Hmmm...josafa, czymkolwiek to jest, nie posiadam akurat na stanie, gdyż podróżuję jedynie z bagażem podręcznym - rzekłam rozkładając szeroko ręce i wskazując na lichą walizkę stojącą u moich stóp. A jak to wygląda? - zapytałam umieszczając brwi na potylicy z ogromnym trudem.
Tu nastąpiła konsternacja, i długie naradzanie się w nieznanym mi narzeczu.Aż wreszcie w ciemnościach niby rąbanka na haku w mięsnym, zawisło pytanie:
- Have car?
- Yes. I've got a car, but... - odpowiedziałam z uśmiechem, i zaczęłam się zastanawiać jak upchnę tylu Żydów wraz z ich kapeluszami i anglezami w mojej czerwonej lalce.
Chasydzi podskoczyli z radości, klasnęli w ręce, po czym całkiem niespodziewanie wzięli mnie pod ramiona i powlekli, mnie i bagaż, w głąb parkingu. Próbowałam im wytłumaczyć, że nie jestem tu samotnie, że mój ukochany poszedł właśnie zapłacić za parking i z pewnością będzie mnie szukał. Niestety, ponieważ było ich siedmioro (jak tych krasnoludków, co żyli z jedną królewną, ach marzenia...) nie potrafiłam ich przekrzyczeć.i pozwoliłam sobie być uprowadzona przez żydowskie tsunami....
-Ajajajajaj!
Po krótkim spacerku, przerywanym jedynie moimi próbami uwolnienia się z silnych jak obcęgi dłoni obywateli Izraela, zostałam doprowadzona do eleganckiej fury i wepchnięta delikatnie do środka. Jeden z brodaczy nacisnął nawet litościwie na moje zarośnięte ciemię, aby moja czaszka nie roztrząsnęła się w drobny mak o ramę czarnego jak czarne oczy BMW.
Zaczęłam się gorączkowo zastanawiać, po co u licha chasydom baba taka jak ja? Ani na gotowaniu się nie znam, a już tym bardziej na koszernym....a może mogłabym służyć jako żywa bombeczka podrzucona gdzieś w newralgicznym miejscu? Albo jako żona za karę, dla jakiegoś niesubordynowanego i wątpiącego wyznawcy? Albo samochodowy kamikadze? Bo usadzili mnie na miejscu dla kierowcy. Moje myśli gnały przez zwoje mózgowe, niczym konie w galopie:
-Teraz mi zwiążą ręce, napoją alkoholem i podpalą...a ja jako żywa pochodnia zniszczę tak pięknie rozwijający się port lotniczy Katowice - Pyrzowice - przemknęło mi przez głowę.
- Jo-szefa Krakau- rzucił przystojniak, który wskoczył na miejsce obok kierowcy. Reszta Żydów stanęła dookoła samochodu i zacierała radośnie ręce.W ich oczach wyczytałam wielkie nadzieje, których nie powinnam zawieść.
-Absolutnie nie rozumiem o czym mówicie....uśmiechnęłam się radośnie, bo jednak dopóki nie zaczną mnie dźgać czymś ostrym, albo zmuszać do rzeczy niegodnych, postanowiłam zachowywać się elegancko i taktownie. W końcu jest to stara kultura i należy jej się szacunek.
Przystojniak zanurkował ręką głęboko w swoje czarne szaty, i wyciągnął jakiś połyskujący przedmiot.
- Pistolet? Bat?
Był to zwykły notes z wypisanym adresem - Kraków, ul. Józefa...
-Aaaaaa...- tu moja inteligencja osiągnęła Mont Everest.- Chcecie żebym wam to wpisała w GPS ?Zapytałam wspinając się przy okazji na wyżyny języka migowego. (No, mądralo - pokaż GPS za pomocą gestów! ) Żydzi niemal zaśpiewali radośnie, a jeden z nich pokazał mi mały ekran umieszczony na plastikach samochodu.
Zaczęłam macać ekranik, waląc w niego na oślep. Używanie smartfona i tabletu na co dzień, robi swoje.
Facet siedzący obok złapał mnie zwinnie za paluszek, grożąc mi jednocześnie swoim własnym palcem.
- Nein, niein, nein!
Delikatnie pokręcił kółeczkiem znajdującym się z boku ekranu.Zrozumiałam bez powtórzeń i
przystąpiłam do działania. Już po minucie, na ekranie zaczęły pojawiać się wszystkie krakowskie ulice z imieniem Józefa..Józefa A, Józefa B...i tak po kolei, dotarcie do Józefa bez nazwiska zajęło nam dobrych 15 minut. Osiągnęliśmy zwycięstwo!
Git! - zakrzyknęłam ochoczo!
Git! Git! Git! - zawtórował mi radosny tłumek
- I cymes!- zakończyłam mile.
Ucieszyliśmy się wszyscy, pozacieraliśmy ręce, podziękowaliśmy sobie nawzajem, tak międzynarodowo, w języku migowym.
Tymczasem mój facet, niby samotny wilk na gigancie, przeczesywał lotnisko wszerz i wzdłuż, zaglądając pod samochody i rozglądając się dookoła z trwogą w sercu i duszą na ramieniu. Ukradli mu kobietę! Była i zaginęła. A tu kolacja czeka na stole i stygnie, podłogi umyte, ech...tyle roboty na nic! Przez głowę przebiegły mu wszystkie ostatnio obejrzane thrillery o zwyrodnialcach porywających podstarzałe księżniczki. Przez chwilę nawet się ucieszył, bo mógłby oglądać swoje ulubione seriale, cały smalec gęsi byłby dla niego, no i mógłby słuchać trójki od rana do wieczora bez oglądania pantomimy pt "Jak ty możesz tego słuchać, zaraz popełnię harakiri na sam dźwięk głosu Andrusa!' (- tu :szarpanie włosów i odzienia własnego)/
Koło żydowskiego zgromadzenia przebiegł ze cztery razy, nawet nie przypuszczając, że wewnątrz tej kotłującej się kipieli znajduję się ja. Niby ta księżniczka od krasnoludków. Usiadł w końcu w aucie i zaczął knuć, kiedy nagle tuż przed jego szybą pojawiła się jakaś postać z rozwianym włosem, eskortowana przez siedmiu, dziwacznie ubranych ludzi.
Wskoczyłam zwinnie do auta, machając na pożegnanie, jednocześnie umieszczając walizę na tylnym siedzeniu samochodu.
- Co to było? - zapytał mój mężczyzna, kiedy już go odblokowało.
- Chasydzi!
- Gdzieś ty była?
- Pomagałam im szukać Józefa!
- Ty piłaś?
Nie, niestety, nie poczęstowali mnie też macą, ani bajglem.
I nie zatańczyli, a tańczą pięknie!
Gdyby ktoś źle odczytał rysunek - nie, to nie granat w ręku jednego z chasydów, i to nie ręce uniesione w obronnym geście. To telefon komórkowy i efektowny sposób komunikowania się:-/0/
I Hava Nagilla, siostry i bracia!
Pieprzu.
- Chasydzi!
- Gdzieś ty była?
- Pomagałam im szukać Józefa!
- Ty piłaś?
Nie, niestety, nie poczęstowali mnie też macą, ani bajglem.
I nie zatańczyli, a tańczą pięknie!
Gdyby ktoś źle odczytał rysunek - nie, to nie granat w ręku jednego z chasydów, i to nie ręce uniesione w obronnym geście. To telefon komórkowy i efektowny sposób komunikowania się:-/0/
I Hava Nagilla, siostry i bracia!
Pieprzu.
aż ciśnie mi się na usty me przecudne Szalom Ciociu Kabanwo, kiedy patrzę na te densy i pląsy. Aczkolwiek z drugiej strony podziwiam odwagę, albowiem mnie by sparaliżowało na widok "siedmiu wspaniałych" strachem, a dodam że do przesadnie strachliwych nie należę... i tak sobie pomyślałam, że z chęcią poczytałabym książkę autorstwa Cioci, o wszystkich niecodziennych przygodach życia pt. " Pieprzu w podróży" czy cuś ;)
OdpowiedzUsuńSZa...a może 'Pieprz. Życie na krawędzi koryta":-) Wiesz, bardziej bym się przestraszyła gdyby ukazali mi się w moim własnym ogródku. :-)
Usuńo! tytuł genialny! No a ogródka nie posiadam, to chyba bym się nie bała ;)
UsuńBrawurowo! Cymes!
OdpowiedzUsuńi git, Adamie!
UsuńJacyś permisywni a może i libertyńscy ci chasydzi, skoro Cię obłapiali. No niech tam, takie czasy.
OdpowiedzUsuńJuż miałem nadzieję, że pojechałaś z nimi do Krakowa, że będzie ciąg dalszy przygód (w)Pieprza wśród chasydów (ale hardcore). Nie będzie :(
Na marginesie powiem, że kiedyś, idąc ulicą, wskazałem drogę do grobu cadyka Elimelecha busowi pełnemu, a jakże, chasydów. Zmierzch już zapadał i rudzi Żydzi w czarnych chałatach w białym busie wyglądali zjawiskowo. Gdybym miał Twój talent, mógłbym z tego zrobić konkurencyjną notkę :)
Ove, było ciemno to obłapiali! Byłby hardcore, ale ja jestem otwarta na poznawanie nowych kultur:-) Chasydzi często się pojawiają na moim lotnisku, zwykle z doczepioną do nich armią uzbrojonych i absolutnie nie tajnych funkcjonariuszy. Nie moge oczu oderwać. A jakieś 3 miesiące temu siedziałam w samolocie obok modlących się w czasie lotu chasydów. To był hardcore!
UsuńOni przylatują dżambodżetem i jadą do Oświęcimia, Krakowa i Warszawy. Taka obowiązkowa pielgrzymka, którą należy odbyć. Kilka lat temu, z Katowic właśnie leciałam do Izraela samolotem, którym do Polski przyleciała tamtejsza młodzież. A wracaliśmy samolotem, który po nich leciał.
UsuńZdecydowanie za dużo palisz :) Pewnie nie posiadali się ze szczęścia jak im pomogłaś. :)
OdpowiedzUsuńJago, cóż...jakąś złą cechę należy mieć!
UsuńWybierz coś innego, równie złego ale zdrowszego np wprowadzanie w błąd Chasydów ....
UsuńJessu, muszę se zapalić po tym tekście. Po czymś dobrym zawsze chce się palić, no nie?
Usuń1. Ja wiedzialam! Wiedzialam ze Clinton jest reptilianka - jakkolwiek nie z YouTube (ale nie pamietam w sumie skad). A co to za kanal? Bo niezle rewelacje majo!
OdpowiedzUsuń2. To Ty umiesz odrózniac jidysz od hebrajskiego??
3. Przerazilam sie, ze masz ich do tego Krakowa ZAWIESC i ze uleglas imperatywowi siedmiu czarnych peleryn!
4. Ta gromadka podskakujaca z radosci oczywiscie momentalnie przywiodla mi na mysl zespól skaczacych Zydów z któregos odcinka Czarnej Zmiji :D
5. Czy Twojego meza, po tych latach spedzonych z Toba, jest cos w stanie zdziwic? ;))
Diable - jesteś jedyną osobą o wpisach której nie zostaję poinformowana. Zawsze jesteś dla mnie niespodzianką:-)) Pokłóciłaś się z Googlem albo blogspotem?
Usuń1. Głównie Monitor Polski, ale jeśli wejdziesz w pokrewne znajdziesz resztę.Tu próbka:
https://www.youtube.com/watch?v=gQsnaEjNHcA
A tu o tym co dzieje się w Niemczech:
https://www.youtube.com/watch?v=Cv2lwwihI7w
2. Podparłam się wiki.
3. To by było straszne, no i absolutnie nie zmieściliby się do auta. Bagażnik też mam mały!
4. Aaaa....!
5. Nie, ale twierdzi, że się przyzwyczaił:-)
Zadnej klótni nie pamietam - ale po kazdym komentarzu na przyklad dostaje mailem zawiadomienie, ze komentarz nie zostal zamieszczony, chociaz zostal.
UsuńTakze ten. Nie wiem. Nie lubi mnie :(((
A te youtubowe rewelacje zostawiam sobie na jutrzejsza przerwe w pracy. Taka nagroda to bedzie :D
UsuńHej, ja też dostaje takie komunikaty, na szczęście przychodzą na mało używaną skrzynkę. Teraz Twoje odpowiedzi też były niespodzianką:-)
UsuńZobacz koniecznie, szczególnie ten z mieszkancem Niemiec:-)
Obejrzalam......
Usuń.........
.........
Otworzylas przede mna bramy takich otchlani, o jakich pojecia nie mialam!!!! :)))
Znaczy wiedzialam, ze jest wielu wariatów - ale ze az tylu, i z takim poczuciem misji - tego nie wiedzialam. Mikrofale, chipy, spiski, judeosatanisci, o borze sosnowy....
Diable...wiedziałam. ..:-) To robi wrażenie na każdym normalnym zjadaczu chleba.
UsuńSuper opowieść o super przygodzie!
OdpowiedzUsuńMuzyczki też wysłuchałam! Dziękuję.
Pozdrawiam serdecznie.
takjemnezapiski - dziękuję. A muzykę faktycznie mają interesującą.
UsuńMasz ode mnie kciuka za kurcgalopek.
OdpowiedzUsuńxpil - kłaniam się nisko:-)
UsuńSzkoda, ze tylko siedmiu ich bylo, bo jakze ladnie wygladaloby opowiadanie pt. "Pieprz i 40-tu Chsydow":))
OdpowiedzUsuńStar, ja sie martwie jak siedniu plus Pieprz zmieszcza sie do jednego BMW; kto kogo wezmie na kolana, a kto na dachu ty 40! :P
UsuńCudownie napisane! :))))
UWIELBIAM Twój styl pisania, a takie przygody smakują świetnie tylko podane tak wspaniale, jak przez Ciebie :)))
OdpowiedzUsuńIw - i z wzajemnością:-)))
UsuńStar - 40 nie dałabym rady, no, chyba że w tańcu:-)
OdpowiedzUsuńLola - mieli dwa auta:-)
To oburzające, stać ich było na BMW, a za znalezienie w Krakowie Josefa, nie podziękowali jakimś maleńkim cudeńkiem od jubilera albo przynajmniej nagrodą finansową. Opowiastka jak zawsze przezabawna. Gratulując talentu pisarskiego, dziękuję za chwilę relaksu i uśmiechu. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńIwona - BMW z wypożyczalni:-) No, ale fakt, z pewnością tanio ich to nie wyszło. Tak, mogli mi chociaż zatańczyć na pożegnanie:-)
Usuńpiekni z tym Jozefa. Na Jozefa w Krakow jest moja ulubiona perfumeria, moglabym robic za gps :P
OdpowiedzUsuńBo przeciez jestem reptilianka :P
Margarithes - jesteś w dobrym towarzystwie:-:
UsuńTak się czuję :P
UsuńPrzypomniało mi się, jak kiedyś w środku nocy na jednym z rond w centrum miasta pan z silnym francuskim akcentem błagał mnie o pomoc w dotarciu do Śłieko. Po dłuższym czasie okazało się, że chodzi o Świecko.
OdpowiedzUsuńCiekawe, ile dni Twoi panowie koczowali na tym lotnisku, próbując znaleźć jednego/jedną która się ich nie przestraszy! Bóg Izraelitów Ci to wynagrodzi!:-)
Mmm...kiedys sasiad w samolocie zapytal mnie o Czestochowe. W zyciu nie przypuszczalam, ze mozna te nazwę w taki sposob wymowic;-)
UsuńJa znam jeszcze: chucpa i szmonces. Nie sądzę jednak, żeby to pomogło :P Śmiechłem :D
OdpowiedzUsuńBazylu, a moje miasto kiedys szczycilo sporą diaspora zydowska. Zreszta, polecam Korzenca, czytales?
OdpowiedzUsuńMam jakąś powieść Białasa na półce. Przywieziona 2 lata temu z krakowskich TK, leży i czeka. To może się doczeka :)
UsuńMasz niespotykanie cierpliwego męża. Doprawdy.Coś tak myślę, że oni jednak podziękowali za Twoją pomoc w swoich modlitwach, wszak to Chasydzi. Tak że tego... teraz poczuj tę moc ;)
OdpowiedzUsuń