Są takie prawdy i mity, które się z upodobaniem powtarza, nie zastanawiając się nad ich sensownością. Każdy pamięta choćby kilka z dzieciństwa, jak: "nie siadaj na trawie, bo wilka dostaniesz" albo "nie czytaj przy złym świetle, bo zniszczysz sobie wzrok".
Są też takie, w które gorąco wierzą nasi rodzice, co zmienia nasze dzieciństwo w pole bitwy i walkę o przetrwanie. Ulubionym mitem mojej mamy, było:
Jak będziesz nosić taką długą grzywkę, to dostaniesz zeza - zeza nie chciałam, ale nie chciałam też paradować wszem i wobec z grzywką do połowy czoła, co moja mamusia uwielbiała, tłumacząc mi, że mam "oczy jak niezabudki, i brwi jak skrzydła jaskółek" i absolutnie nie powinnam tego ukrywać przed resztą świata. Dzięki temu ukrywałam nie tylko oczy, ale i resztę Gabryśki.
Jeśli nie nauczysz się gotować, to nigdy nie wyjdziesz za mąż. Byłam krnąbrna i mało zainteresowana, a teraz już wiem na pewno: nie ucz się gotować, zostaw to mężczyźnie, łącznie ze zmywaniem talerzy. Warunek : nigdy nie pokazuj, że potrafisz przyrządzić choćby jajecznicę. Naucz się natomiast okazywać wdzięczność za przyrządzanie posiłków przez Twojego faceta, to się bardziej opłaca i nie będziesz sfrustrowana, że stałaś przy garach 3 godziny, wszyscy zjedli i nikt nawet nie powiedział dziękuję.
Niektóre powiedzenia, będące :mądrością narodów" paskudnie się wykluczają. Z jednej strony "Tylko krowa nie zmienia poglądów", a z drugiej " Kobieta zmienną jest".Też mi odkrycie. Wszystko jest zmienne - pogoda, moda, fryzury, glazury, faceci, a nawet psy i koty, i tak w nieskończoność.
Zmienność, to jest jedyna stała w naszym nędznym życiu. A więc, czemu kobieta nie miałaby być zmienna? W końcu, można podejrzewać, że ma więcej inteligencji niż ta krowa co zielonkę przeżuwa.
Aż przyszedł czas kiedy wykrzyknęłam - prawdę powiadają! Kobieta zmienną jest, jak nic na świecie! Z tym, że przekonałam się o tym dosyć późno, tak gdzieś koło własnego półwiecza. Było to tak nagłe, że powinnam to nazwać - atakiem zmienności, histeryczną kapryśnością i nagłą chybotliwością osobowości. Wiadomo, że wszystko jest zmienne. Z tym, że dla zmienności kobiety wyjaśnienia brak, i z tego powodu wciskają nam do głowy, że to wszystko szalejące w nas hormony.
Nie wierzę! Nie uwierzę, że moje hormony namówiły mnie na ...no, właśnie...na co?
Zaczęło się niewinnie - od buraczków. Buraczek gotowany należy do grupy produktów, którego moje czarne podniebienie wyraźnie nie znosi. Ta awersja do bordowego buca sięga jeszcze przedszkola w najstarszym mieście Zagłębia, gdzie jakaś pani z misją postanowiła przekonać mnie siłą, że buraczki są smaczne jeśli zostaną siłą wepchnięte w paszczękę.
Ponieważ już we wczesnym dzieciństwie nabyłam wiedzę, jak bardzo buraczki przyczyniają się do zmiany designu otoczenia, można się było spodziewać, że unikałam ich niczym diabeł wody święconej, niczym Edyta Dody, plus minusa, i tyłek bata.
Aż nadszedł czas na zmianę. Najgorsze, że nic nie zapowiadało katastrofy - żadnych proroczych snów, przeczuć, śnienia na jawie...po prostu będąc w sklepie włożyłam do koszyczka tarte buraki w plastikowym kubeczku. Taki impuls. O czym myślałam? Nie wiem. Pewnie jak zwykle, o niczym.
Po przyjściu do domu, wyżarłam je łyżką. Płakałam, bo to jednak świństwo okropne, i jadłam. A nawet wpierniczałam, wcinałam, szamałam, wtranżalałam i wtrząchałam. Z pewnością tego, co z tymi cholernymi burakami wyczyniałam, nie można nazwać uroczym raczeniem się lub delikatnym posilaniem.
Zawsze w takich chwilach musi się napatoczyć ten, który normalnie wstaje w okolicach pory obiadowej. Przystanął, popatrzył i zapytał z troską:
- Czemu to ślozy z oczu nadobnych puszczasz, piękna królewno? Co się stało?
- Bo żrę buraki! - krzyknęłam i zaniosłam się szlochem, pryskając dookoła bordową śliną.
Trzeba facetowi przyznać, że ma stalowe nerwy. Pozostawił sprawę bez komentarza i w ciszy zamknął drzwi do łazienki.
Wkrótce dołożyłam mu zmartwienia, przyprawiając go o stan osłupienia w restauracji, kiedy poprosiłam o coś, co normalnie omijałam wzrokiem z powodu obrzydzenia, jakie we mnie wywoływało.
- Dla mnie potrawkę z kurczaka na mały apetyt i grillowane warzywa - (wstyd z takim facetem iść do eleganckiej restauracji) - zwrócił się wybranek do oczekującego na zamówienie kelnera.
- A dla mnie na duży, na duży-duży apetyt (pokazałam swoją kobiecą niezależność)..powiedzmy...- zawiesiłam dramatycznie głos- O! Wątróbka z gruszką i sosem żurawinowym...
Ukochanego zatchnęło, a ja sama się przeraziłam popełnionym właśnie przestępstwem.
- Co? Wszystkiego bym się mógł po tobie spodziewać, ale nie że będziesz żarła podroby!I to na słodko!
- Zamilcz człowieku i podaj sztućce - odrzekłam, postanawiając utrzymać nerwy na wodzy do końca.
Przyglądał mi się jak ciekawemu okazowi w klatce, i coś tam mamrotał o egzorcyzmach. A przecież nie jadłam na surowo! Zapewniam, że zachowałam pełną kulturę spożywania, chociaż, muszę przyznać, że miałam ochotę na żarcie tego świństwa rękami, wysysanie go z soku żurawinowo-wątrobianego i upojne przeżuwanie. Przeleciała mi nawet przez głowę kąpiel w wątrobiance, ale na szczęście nie posiadam wanny.
Płakałam zatem, i żarłam. Na szczęście była to wątróbka drobiowa, a nad drobiem płaczę zdecydowanie mniej niż nad resztą zwierząt. Bo jak wiadomo, kury nie mają u mnie poważania za grosz.
A jakie wrażenie wywarłam na swoim mężczyźnie!Stwierdził, że od czasów kiedy przyszedł do domu i zastał mnie na podłodze zapuchniętą od płaczu, z trwałą na krótkich, rudych kłakach, a na dodatek w 2 miesiącu ciąży, bardziej się nie przeraził.
A potem przyszła lawina - buciki na obcasach zamiast trampek, zamiast męskiego podkoszulka - koszulka do spania z taką ilością koronki, że listonosz wystąpił o odszkodowanie za pracę w szkodliwych warunkach po tym, jak poparzył się papierosem, kiedy niechcący wybiegłam do niego w radosnych podskokach, bez peniuarka.
Paznokcie w czerwieni, kredka do oczu, puder, róż i pył...hydrolaty, olejki, absoluty, anglezy, wałki,
Mało?
Buty na obcasie. Boli? Ale za to jak fajnie mieć nogi o 8 cm dłuższe!Płacz, płać i bądź piękna, na tyle ile możesz. Zrobiłam się tak kobieca, że sama sobie zaczęłam ustępować miejsca i otwierać przed sobą drzwi, jeśli tylko zobaczyłam gdzieś własne odbicie.
I stojąc tak kiedyś na peronie, w butach na 9 cm obcasach, z anglezami fruwającymi dookoła mojej twarzy, obcisłych jak druga skóra dżinsach, wypielęgnowanymi paznokciami, które stanowią ogromne ryzyko, grożą bowiem przebiciem bębenków, wyłupieniem gałek, i wyciągnięciem sobie fragmentów mózgu przez nos, zaczęłam marzyć o czymś wygodnym. I zaraz po powrocie do domu, bez żadnych zapowiedzi przeszłam na hygge.
Obecnie jestem na etapie - magii olewania i szukania radości w najprostszych czynnościach. Właśnie zjadłam śledzika w occie i popiłam kakao. Wolno mi, jestem dorosła. Obcięłam włosy do ramion, spiłowałam szpony, wciągnęłam ulubione traperki. Dosyć tego ciągnącego się za mną seksu.Nie, no jednak tę koszulkę nocną i bezecną bieliznę, to sobie zostawiłam. Bo jednak gdzieś tam głęboko, to we mnie jest seks, gorący jak samum.
Następnym razem opowiem, o tym, jak zostałam uprowadzona nocą przez grupę chasydów i siłą umieszczona w ich samochodzie.
Menopauza, jak nic. A jeżeli moja diagnoza jest chybiona, to nie szkodzi. Lekarzem nie jestem. Buraki można kisić, wiesz? Wątróbkę chyba nie.
OdpowiedzUsuńAgniecha - menopauzę przyjmę z godnościOM osobistOM:-) jestem przygotowana na wszystko - od ciężkich nóg, po nietrzymanie moczu, zgagę, niekontrolowane gazy, żylaki, zmarszczki, siwe włosy, suchość pochwy...i co tam jeszcze głoszą w TV. Tymczasem zamieram i czekam...
UsuńKisić można wszystko, tylko nie zawsze się to potem nadaje do jedzenia...
Być może da się radę kiszonką niejadalną nawilgocić pochwę? Jak myślisz? Kiedy przyjdzie ta cała menopauza, będziemy się wymieniać na blogu doświadczeniami?
UsuńAgniecha, ja nie wierzę w zmarszczki i menopauzę! Tak powiedziałam!A słowa mają wielką moc:-)
UsuńNo to ja Cię popieram. Moc wzrosła, czujesz?
UsuńAgniecha - jasne:-) właśnie ubyły mi dwa lata!
UsuńCudowne! Zrobiłaś mój dzień. Dziękuję. Czekam na opowieść o uprowadzeniu niecierpliwie:)
OdpowiedzUsuńDziękuję Adamie:-))
UsuńNo cóż - jak do buraków się przekonałam ale nie ze względu na walory smakowe ale zdrowotne, jak jestem w stanie obuć szpilki (ale tylko na chwilę bo autem nie potrafię jeździć w takim obuwiu) jak jestem w stanie zrezygnować z podkoszulka na rzecz koronkowych przypierdachów, Jak zaczęłam zdrowo pochłaniać jogurty naturalne i wcześniej świszczące w zębach białe sery jak jestem w stanie zaakceptować róż na dziobie (ale tylko do pierwszego zlizania) tak póki co jak tylko pomyślę o wątróbce to z obrzydzenia rzuca mnie po ścianach. Poczekam - może i to przyjdzie z czasem/wiekiem dojrzewania?
OdpowiedzUsuńJogurty nturalne?? Jago! Brrrrr.....zresztą wszystkie jogurty są dla mnie be. Mój skok na wątrobę był jednorazowy:-) W końcu to jednak świństwo.Ale nie wiadomo co spadnie na ciebie...może flaczki? A co do buraka, to pijam sok ale to całkiem inna bajka....
UsuńMoze zelaza Ci brakuje :))) Stad te buraki, watróbki i zurawinki. Ja na przyklad na jesien co roku zaczynam wtrazalac orzechy jak wyglodniala wiewiórka szykujaca sie do snu. A na wiosne mam nieodparty apetyt na zielone warzywa - groszek, ogórki, brukselka, brokul, szpinak, takiego groszku to potrafie caly sloik zezrec czekajac az sie ziemniaki zagotuja.
OdpowiedzUsuńAle koronkowe tornado mnie rozwalilo, to musialo byc piekne :))) Mam nadzieje ze listonosz juz doszedl do siebie, to jest jednak zawód dla ludzi o mocnych nerwach!
ja, jako i Diabeł, pomyślałam o żelazie, ale ja to matka Polka jestem i za dużo wniosków wyciągam ze wszystkiego. Na hygge też mam chrapkę, ale to chyba w następnym wcieleniu. Jak się urodzę paprotką.
UsuńMyślę, że Diabeł ma rację, Kalino. W dzieciństwie łykałam żelazo, bo jego niedobory powodowały, że nie miałam siły chodzić. Jak dorosła musiałam brać serię bolesnych zastrzyków z żelazem, a po porodzie transfuzje właśnie z powodu mega niedokrwistości. cÓŻ, idziemy na badania:-)
UsuńListonosz kłania mi się teraz już z daleka, uśmiechając się obleśnie.
To zdiagnozowalymy Pieprza, Kalina :D
UsuńA Pieprzu zapieprza na badania, tak jest, szybciutko. Zanim oczeta calkiem wyplacze nad codzienna porcja buraków ;)
Dziękuję diable vel dr House! Jak tylko wyleczę ksenomorfa, który zagnieździł się we mnie w styczniu to z pewnością się zbadam dogłębnie.
UsuńMiało być - jak go unicestwię, a wyleczę siebie!
UsuńJak się Pieprzu najesz obficie żelaza, to będziesz magnesy mogła sobie na czole przyczepiać, zamiast na lodówce ;-)
UsuńHmmm....już i tak dzwonię na lotnisku i mam macanki za każdym razem kiedy przechodzę kontrolę...
UsuńGdybym była celnikiem też wybierałabym do masowania atrakcyjne panie... ;-)
UsuńKalina - masują kobiety, panowie masują panów. :-)
UsuńO mater, jak to dobrze w zimny dzień ogrzać się od śmiechu… ;-). Love.
OdpowiedzUsuńLove U2 - Asia:-)
Usuńno kochana Ciociu Kabanowo uryczałam się ze śmiechu do rozpuknięcia, a siebie w tej dychteryjce widzę jako namalowaną nawet bez wrót!... od czasu jakiegoś też sama sobie otwieram drzwi i ustępuję miejsca, wzuwam na zalotne kopytka 12cm szpilki, na facjatę aplikuję kozie mleko, a na rewers migdały i konsumuję lubieżnie podroby, buraczki, łososie z makaronami wszelkiej maści i inne specjały, które mi taki jeden osobnik przygotuje i jak łaskawej panci pod nosek podstawi... koronki mnie jeno nie przekonują jeszcze, alem na dobrej drodze do pełnego przekonania i len oraz bawełnę zamieniłam na jedwabie ;) ( listonosz póki co się cieszy i łypie na mnie pożądliwym okiem niczym wkurzony Bazyliszek w rui)... leżę,pachnę, a kawa o poranku przy łóżku staje zanim jeszcze ócz swych przepastne błękity odemknę i raczę łaskawie ust swych złoto otworzyć i gudmyrning rzecząc o nią poprosić... tylko o zgrozo zauważyłam, że te 12cm szczudła to jakieś takie podejrzanie wygodne są, w anglezach wyglądam 10lat młodziej, a człekokształtni z najbliższego otoczenia, nie poznają mnie na ulicy i mylą z Kardaszianową, albo inną Evangelistą, zależy co im aktualnie w makówkę wskoczy... i żrę, żrę dla rozrywki granaty kiedy tylko zauważę, że percepcja z leniwie pogodnej na gradową mi się przyobleka... i jak sobie pomyślę, że kiedyś mi się to zmieni, to już mi żal tej kawy skoroświt i błysku w ślipiach mych nadobnych, ale cichutką i lękliwą nadzieję zachowuję, że w zgrzebnych pepegach równie zalotnie będzie mi oczodół błyskał ;)
OdpowiedzUsuńno może tylko z tym całowaniem w rewers bym nie przesadzała, bo co mnie tak wszyscy będą? ;)
Usuńsza...ciocia chwali Twoje zachowanie i styl życia, i tylko z piedestału nogi nie spuszczaj. Leż, pachnij i lśnij...:-)))) Mnie tam mogą całować, nie przeszkadza mi - codziennie aplikuję mieszankę kokosa, arganu i kwasu hialuronowego - jest gładko i pachnąco!
UsuńAż mi ślinka pociekła na te buraki i podroby. Idę się ogarnąć do ludzi, bo mnie zawstydziłaś :* ucałowania
OdpowiedzUsuńMargarithes- podroby? Ciiii....my kobiety przecież żywimy się jeno rosą z kwiatów.... :-)
UsuńŻarłbym :D
OdpowiedzUsuńBAZYLU - przy tej ilości kilometrów,maratonów i centymetrów wzrostu z pewnością jesteś w stanie zjeść całego wołu z kopytami:-0 Masz u mnie wątróbkę!
UsuńZ tym maratonem to przesadziłaś :) Wystartuję po pierwszym zjedzonym z kopytami wołu :D
UsuńA gusta się zmieniają. Ja antyburaczkowy, antybananowy i antypomarańczowy w dzieciństwie, wsuwam teraz jak mały miś. Tylko zapiekanej marchewki nawet kijem nie tknę :D
Bazylu- marchewka na ciepło z groszkiem? kooooszmar!
UsuńTuś mi siostrą!!! :D
UsuńEch czasem wypowiadam jakas opinie i juz nie koncze, bo wlasnie zmienilam zdanie.
OdpowiedzUsuńAle jak mnie rzuci w strone jedzenia kaszy to juz bedzie rewolucja na miare pazdziernikowej:))
Bo sok z kiszonego buraka pije i to dosc czesto, watrobki drobiowe tez pozeralam jak mi cza bylo, ale na sama mysl o kaszy mam gesia skorke.
Stardust...uwielbiam kaszę - i taką prawię kaszę kuskus, i taki nadęty bulgur, i wszelkie inne...mniam...no chyba zaraz sobie zrobię z orzechami i rodzynkami...mmmm...kasza...tak, trzeba mi kaszy!
UsuńJa rzadko zmieniam zdanie, ale za to jestem wyjątkowo niezdecydowana. A to jest dużo gorsze. Kiedyś podglądali nad pod prysznicem chłopcy na koloniach. Wszyscy zdążyli uciec, owinąć się co tam kto miał..a ja? A ja stałam goła z rozdziawioną paszczęką i zastanawiałam się - w lewo czy w prawo...
Nie byłaś ostatnio w szpitalu na porodówce? Może ktoś Cię podmienił?
OdpowiedzUsuńBO - ostatni raz 27 lat temu, ale oczywiście możliwe,że wszczepiono mi czip w czasie wyrywania ósemki. Hmmm...muszę to rozważyć...
UsuńCzy na porodówkach podmieniają też matki?
UsuńWyłącznie ojców ;-)
UsuńW czasach kiedy ja tam przebywałam ojców trzymano na zewnątrz, mogli tylko pomachać zza krat:-)
UsuńTeraz podobno niektórzy uwieczniają moment pojawienia się potomka ze szczegółami anatomicznymi matki. I wrzucają to do sieci.
UsuńBo - teraz można pokazać wszystko. I nic już nie robi wrażenia.
UsuńNiezłe :)
OdpowiedzUsuńCześć Lu-lasku, miło że zaglądasz:-)
UsuńNapisałem tak powściągliwie, bo przez pół godziny próbowałem przebić inne zachwyty i mi się nie udało :)
UsuńW sumie to nie wiem co napisać :) No Kobieto na moje oko to wystąpiły jakieś poważne zaburzenia u Ciebie, tylko ciężko mi je umieścić w ramach wiedzy medycznej; ale za to jaki wpis powstał :D
OdpowiedzUsuńPozdrowionka :)
Eve Daff - to dlatego, że kiedyś już o wieszaniu firanek pisałam. Cóż mi zostało....
UsuńZaburzenia, powiadasz..kapryśność przewlekła, rzekłabym.
bardzo zaczepnie brzmi zapowiedź chasydzka ))))
OdpowiedzUsuńoraz nigdy przenigdy aż tak nie miałam ! na randki rozbierane bielizna owszem, raz nawet majtasy w cenie nowych dizajnerskich dżinsów zakupiłam, służą mi do dziś.Ale pazury są mi bezwględnie obce, a już szpilki 9 cm to horror nie do przejścia. Choć ze mnie kurdupel, to już wolę na boso.ale w ostrogach. Piątkę przybijam w kwestii buraka(normalnie trawię tylko jednego buraka tego w diabłach)) i nic tego nie zmieni nawet hormony!
ściskam zimowo-jesiennie i trochę wiosennie ...
teatralna
Teatralna - albowiem zostałam zaczepiona i uprowadzona:-) Pazury wynikają u mnie z lenistwa, rosną w tempie niespotykanie szybkim, są twarde jak szpony wilcze i trudne w obróbce. Pozwalam im więc na bycie wolnymi...
UsuńTak, ja też tylko buraki w których siedzi Diabeł dopuszczam. Ale czerwony barszczyk lubię...
eee o barszczu zapomniałam )) też lubię
UsuńNo, no...
OdpowiedzUsuńDoznałem kilku zadziwień w trakcie czytania.
Najpierw, kiedy przeczytałem porównanie krowy, co nie zmienia poglądów z kobietą, która zmienną jest. Gdyby napisał coś takiego mężczyzna, marny jego los.
Potem miałem wizję, jak Pieprz pokazuje swoją kobiecą niezależność, mówiąc o dużym apetycie. Widziałem palec pokazujący brzuch i słyszałem słowa "na duży-duży apetyt".
W wreszcie kwestia wątrobianki. Niewątpliwie się czepiam, ale w wątrobiance nie można się kąpać, gdyż to taka jakby kiełbasa jest.
Mlaskasz w czasie jedzenia? ;)
Kobieta potrafi.
UsuńOve, najdroższy - czujesz różnicę pomiędzy tym kiedy mówię Ci - Ale jestem głupia!, a tym jak Ty mówisz mi - Jesteś głupia!? - No, właśnie:-)
UsuńZapewniam Cię, że i w kiełbasie można się wykąpać. Nie takie cuda w SPA można znaleźć:-))
Po cichu się przyznam =-mlaskam kiedy spożywam samotnie, mlaskanie wzmaga uczucie błogości!
Poprawiłaś mi humor. Jak to miło, zdać sobie sprawę, z faktu, że bywają prawdziwe i na dokładkę zmienne kobiety na świecie. Nie to co ja: bezzębna, ze sterczącymi kłakami, nigdy nie przedłużająca nóg o obcasy. Koszulkę z koronkami uwielbiam, wątróbkę niedrobiową, buraczki z chrzanem mogę jeść codziennie. Ciebie będę lubić i w traperkach i w szpilkach. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKochana Iwono, już się przekonałam, że chciejstwo i uroda jest w nas. Na zęby są koronki, na sterczące włosy - dobry fryzjer:-) Najważniejsze jednak to umiejętność wzbudzania w sobie radości i polubienia samej siebie. Cały czas się tego uczę. A Ciebie ściskam mocno. Mocniej troszkę. O , tak!
UsuńA juz myslalam, ze moze w ciazy jestes! :P
OdpowiedzUsuńMnie tak apetyt wzial na zupy z burakow, soczewicy i wolowiny wlasnie w ciazy.
Co do zmiany zdania, to wlasnie przezywam apogeum. Kupuje w sklepie cos cudnego, przynosze do domu, juz mi sie nie podoba, odnosze, wpadam w zachwyt nad czyms innym i tak w kolko. Chodze w tom i weftom jak te mrowki przez granice.
Lola - no, troszku śmieszno, troszku straszno....brrrr....w ciąży żywiłam się głównie rzeżuchą, tymiankiem i ogórkiem kiszonym, a to wszystko popite miętą.
UsuńWitamy w klubie niezdecydowanych:-/0
Gotowanie nie jest dla mnie Zen... PS. W zamierzchłej przeszłości gdzieś w czeluściach blogu pisałam, że przysłowia nie są mądrością narodów...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
5000lib - dla mnie też, ale niestety jedzenie, jak najbardziej, jak najbardziej:-) Tak, większość prosi się o upgrade.
OdpowiedzUsuń