Uwielbiam gadanie o niczym. To jedyna rzecz, o której coś mogę powiedzieć.

środa, 6 stycznia 2016

"Wszystko co dobre jest nielegalne, niemoralne, albo powoduje tycie czyli prosto to ujmując, każdy ma swoją cenę". Moją jest makaron.



Urodziłam się jako dziecko wielkości pestki słonecznika. Nie rozumiem mojej rodzicielki, która twierdziła, że trwało to wieki i było niesamowicie traumatyczne. Jako mniejsza i chudsza od niej ptaszyna wypchałam z siebie 4 kg arbuz w zaledwie pół godziny nie przerywając czytania i nie niszcząc sobie makijażu. (Nie przerwałabym, gdyby nie wyrwano mi znienacka lektury, ale jak wiadomo naszym lekarzom brak taktu) . Może miałam większą motywację, ponieważ chciałam wreszcie zobaczyć swoje stopy? Jeśli człowiek ma zaledwie 158 cm a jego dziecko 60, to przecież jako osesek nie rozpełza się pod skórą jak riszta ale bezczelnie wypycha człowieka od przodu, zasłaniając co ciekawsze fragmenty.  No, ale nie o tym miało być. Zacznę chyba raz jeszcze...
(przy okazji wszystkie ciężarne zapraszam na webinar  - 'Jak urodzić w pół godziny, bez konieczności przerywania czytania lub robienia manicure")

Urodziłam się z nikczemnym wzrostem i wagą. Zawsze stałam na końcu szeregu, miałam najchudsze pęciny, zapadniętą klatkę piersiową, a siedzieć musiałam w pierwszej ławce, która i tak była zbyt wysoka. Pielęgniarki bały się pobrać mi krwi, ponieważ igła strzykawki mogła mnie przebić niczym dzida na wylot i spowodować wykrwawienie się na śmierć, zresztą w takich przypadkach gryzłam w nadgarstki. Wszyscy dookoła na sam mój widok nabierali ochoty na dokarmianie. Sąsiadki kusiły szyneczką, babcia piekła bułeczki, mama rwała włosy z głowy, że jajeczko znowu nie ruszone, nawet sprzedawczyni w sklepie chciała mi dać za darmo cukierka, bo pewnie wyglądałam jak Urszulka od Kochanowskiego na dzień przed zgonem. Najszerszy w moim ciele był uśmiech. Bo ogólnie byłam zadowolona z siebie szaleńczo. 

Moje ulubione danie z tego szczęśliwego okresu to - suchy kawałek chleba z kawałkiem cebuli w drugiej ręce. Każde inne pożywienie było mi wstrętne. No, chyba że szliśmy z wizytą. Wtedy oczywiście raczyłam coś zjeść, tylko po to żeby dobić rodziców w oczach znajomych
 - Zobacz mamusiu, co to jest to różowe? Szynka? A to jest dobre? A to się na chlebek kładzie?
- Mamusiu a to jak się nazywa? Żółty ser?
Mała zemsta na rodzicach zawsze cieszy w tym wieku. 

Żyłam sobie całkiem spokojnie, specjalnie chorowita nie byłam. No, może słabowita ździebko, bo jednak cebula niewiele dodawała mi energii i nieco psuła mi charakter i oddech Siły miałam akurat  tyle, żeby jakąś złośliwość bliźniemu uczynić. Może dlatego dzieci nie chciały się ze mną bawić, a psy gryzły mnie dotkliwie. Nie szkodzi, mogłam spokojnie obgryzając cebulę i paznokcie obmyślać plany unicestwienia tego świata.

 Idąc do pierwszej klasy ważyłam zaledwie 15 kg.  Nie wiem komu to przeszkadzało, bo mnie naprawdę wcale. Klika dopychaczy postanowiła zwalczyć moją naturalną kościstość i zaczęła gremialnie wpychać we mnie żarcie, dla mojego dobra. Panie w przedszkolu, rodzice, ciocie, dziadkowie jeden przez drugiego chcieli udowodnić, że odniosą sukces. Walczyłam lepiej niż Mały Rycerz, dzielnie wijąc się jak piskorz, odpluwając w kieszenie, piszcząc, zaciskając zęby, kopiąc i szczypiąc każdego zbliżającego się tuczarza z łyżką lub widelcem. Do tej pory na ciele noszę znaki tej walki, w tym jeden na twarzy. Za pomocą widelca poszerzono mi uśmiech o jakieś 3 cm, na dodatek asymetrycznie, co nadało mojej twarzy lekko szyderczy wyraz twarzy, bo z wewnętrznym szyderstwem już się urodziłam. Od noworodztwa plułam sarkazmem na wszystkich. A szczególnie, jeśli ktoś w mojej obecności wygłaszał następujące kmentarze:

- Dzieci z Domów Dziecka to by mnie po rękach całowały gdyby mogły tak jeść
-Zobacz, niektóre dzieci to w życiu chałwy nie jadły..a ty wydziwiasz. 
-Zjedz chociaż kawałek mięsa,w Afryce dzieci głodują.

Moim marzeniem było wyjechać do Afryki i spokojnie pogłodować, ewentualnie przeprowadzić się do Domu Dziecka i musieć całować po rękach za kawałek kiełbasy albo za pyry oblane tłuszczem. Dom Dziecka w najbardziej zapadłym dołku Afryki wydawał mi się krainą szczęśliwości i błogiego spokoju. 

Nie wiem jak było w waszym przedszkolu, ale w moim była jasna zasada - kto zwymiotuje, dostaje dokładkę i karmi go pani kierowniczka. W razie nieobecności kierowniczki, chochlę przejmuje pani kucharka, wyjątkowo silna kobieta. Pamiętam dzieci, które dzielnie, ze łzami w oczach przełykały to co próbowało wrócić na talerz. Pamiętam też niejakiego Piotrusia, który nie lubił buraczków. Piotruś starał się przełykać jak każdy z nas, niestety widocznie by zbyt wrażliwy, bo bez przerwy musiał zjadać dokładkę. Tym sposobem pani mogła zawiadomić z uśmiechem jego rodziców, że Piotruś zjadł wszystko i jeszcze rzucił się jak chart afgański na dokładkę kapuśniaku i sinego mięsa zwanego mięsem zmielonym. (w szkole nazywaliśmy to - wymemłaniec) 

Po jednym takim obiadku, kiedy Piotruś poprosił o dokładkę buraczków, panie zajmując się myciem dzieci, ścian i klocków, odpuściły reszcie dopychanie obiadku. Buraczki jednak strasznie farbują. Polubiłam za to Piotrusia. Nawet usiadam obok niego, bo byłam dobra w tak zwanym obrzydzaniu. Piotruś też mnie lubił, więc nie wnosił pretensji kiedy gięłam się przed nim w konwulsjach i robiłam straszliwe miny mamląc jakieś świństwo w otwartych ustach. Spokojnie płynął z prądem i zawsze odnosiliśmy sukces. Niestety, wszystko się skończyło kiedy doniosła na nas pewna zazdrosna, gruba Ewa. (co ciekawe, kiedyś w przyszłości zemszczę się za to nieświadomie, i odbiję jej chłopaka /wiesz Mizu, to ten co tam ten tego na Sylwestrze, pamiętasz?/, ale wtedy obie będziemy chude, ładne i bez serca, z tym że ja będę ładniejsza)

Piosenką mojego dzieciństwa powinien zostać utwór Eat It Weird Ala Yankovica: 

"Dlaczego wciąż tak grymasisz, młody czlowieku?
Nie chcesz Captain Cruncha*, nie chcesz Raisin Brana*
Nie wiesz, że w Japonii inne dzieci głodują
Więc zjedz to, po prostu zjedz to

Nie chcę się kłócić, nie chcę dyskutować
Nie chcę słyszeć o tym czego nienawidzisz jeść
Nie dostaniesz deseru nim nie sprzątniesz z talerza
Więc zjedz to

Nie mów mi, że jesteś pełen
tylko zjedz to, zjedz to, zjedz to, zjedz to
Zrób sobie jajko i wmuś je w siebie
Zjedz jeszcze trochę kurczaka, zjedz jeszcze trochę placka
Nie ważne czy jest ugotowane czy usmażone
Po prostu zjedz to, zjedz to, po prostu zjedz to, zjedz to
Po prostu zjedz to, zjedz to, po prostu zjedz to, zjedz to uuu

Twoje maniery przy stole to wielki wstyd
Bawisz się jedzeniem, to nie zabawa jest
Jeśli się zagłodzisz na śmierć będziesz musiał za to tylko siebie winić
Więc zjedz to, po prostu zjedz to

Lepiej słuchaj, lepiej rób co ci każą
Nie tknąłeś nawet swojej zapiekanki z tuńczyka
Lepiej wcinaj albo wystygnie
Więc zjedz to

Nie interesuje mnie czy jesteś pełen
Po prostu zjedz to, zjedz to, zjedz to, zjedz to
Otwórz usta i nakarm je
Zjedz trochę jogurtu, zjedz trochę mielonki
Nie ważne czy jest świeże czy z puszki
Po prostu zjedz to, zjedz to, zjedz to, zjedz to
Nie każ mi powtarzać
Zjedz banana, zjedz całą kiść
Nie ważne co jadłeś na obiad
Po prostu zjedz to, zjedz to, zjedz to, zjedz to

Zjedz to, zjedz to, zjedz to, zjedz to
Jeśli stygnie odgrzej
Zjedz duży obiad, zjedz małą przekąskę
Jeśli ci nie smakuje nie możesz tego zwrócić
Po prostu zjedz to, zjedz to, zjedz to, zjedz to
Zrób sobie jajko i wmuś je w siebie (o panie)
Zjedz jeszcze trochę kurczaka, zjedz jeszcze trochę placka
Nie ważne czy jest ugotowane czy usmażone
Po prostu zjedz to, zjedz to, zjedz to, zjedz to
Nie każ mi powtarzać (o nie)
Zjedz banana, zjedz całą kiść
Nie ważne co jadłeś na obiad
Po prostu zjedz to, zjedz to, zjedz to, zjedz to"

Pamiętam, że stałam się głodna gdzieś tak w okolicach matury. Dokładnie przed ustnym z Nauk o Społeczeństwie. Zjadłam wtedy jakieś 10 kanapek.  Nareszcie! Rodzina triumfowała. A ja postanowiłam trenować.  Z biegiem czasu otworzyłam wszystkie siedem żołądków. Chcieliście - to macie!

I nagle cała rodzina i narzeczony zaczęli protestować.
- stop, przestań wreszcie żreć, przystopuj! 
- Nie dopuszczajcie jej do lodówki. 
- O matko! Ona zeżarła cały gar zupy!!! 
- Kto do cholery zeżarł 5 kg zamrożonych parówek? 
Czemu pijesz olej??!!! - Bo to tłuszcz..hahaha!

Nic nie mogło mnie zatrzymać w tym biegu do jedzenia coraz więcej. Ach, jakaż to przyjemność po 20 latach głodowania! 
Marmolada - super, zjem cały słoik i wyliżę nakrętkę. Ziemniaki - 20 proszę. Bigos? Czy ja kiedyś nie lubiłam bigosu? Chyba na głowę upadłam! Dajcie cały gar, łyżki nie potrzebuję. Gębą wyżrę.  
Makaron, bułki, kopytka, podsmażana kiełbaska, ptysie, lody, konfitury, żeberka, jaja, buraczki? Nie, buraczki nie - ciągle pamiętam Piotrusia.
Chcieliście żebym się dobrze odżywiała ? To macie!
Wasz ukochany Mroczny Kaban "od jutra" może na diecie 

A tu ta sama piosenka w języku lengłidz.






53 komentarze:


  1. https://www.youtube.com/watch?v=iDGniAomVtU&index=2&list=PL60FFC64E36C9A523

    Bez komętaża ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak...ja tam wolę bokiem do ludzi się nie ustawiać Kalino. Tak na wszelki wypadek, żeby nikt nie pytał, który to miesiąc:-)

      Usuń
  2. A ja miałam 61 cm przy narodzinach... Mamuśka obiecywała sobie, że mi wpierdol spuści po porodzie za całą gimnastykę, którą u niej wyprawiałam.

    Głodna jestem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Litermatko - żuj seler naciowy, przy okazji to podobno afrodyzjak. Ja żuję od wczoraj. Jakie te matki nerwowe, prawda?

      Usuń
    2. ...choc niekoniecznie brzmi jak afrodyzjak...;-) No wlasnie, ja taka nerwowa w ciazy nigdy nie bylam!

      Usuń
  3. Ja zaś byłam tak gruba, że gdybym miała krótsze nogi, turlałabym się, zamiast chodzić 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moe - cóż, widocznie Tobie dawali smaczniejsze potrawy. Najgorsza potrawa ze stołówki szkolnej - makaron z serem i cynamonem....brrr...do dziś mi się śni. Lubiłaś to?

      Usuń
  4. Wzrost posiadam dokładnie taki sam jak Ty. W dzieciństwie jedzenie tyleż samo mnie obchodziło co Ciebie. Zaczęłam się odżywiać także w okolicy matury. Tyle, że nadal niewiele mogę zjeść na raz. Za to często muszę. Gdy pracowałam, rano wsiadałam do windy firmowej trzymając na wyciągniętej dłoni świeżo nabyte wielkie ciastko z bitą śmietaną, modląc się, by winda jechała szybciej, bym mogła to ciacho zeżreć. Zaś współpasażerki windy ociekały wścieklicą i mełły brzydkie słowa pod moim adresem. Teraz, na starość by mi się przydało z 4-5 kg więcej na wagę wsadzać, ale ni cholery przytyć nie mogę. Baby to jednak nigdy zadowolone nie są.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zante - ha! szczęściaro, ja tam mogę jeść cały czas, Wiesz, jedym otworem może wchodzić, a drugim...a, zresztą dajmy spokój szczegółom.Lepiej coś zjedzmy! Może liść szpinaku pokropiony cytryną?

      Usuń
    2. Wiem, że nick "zante" może niewiele mówić o właścicielce, ale nie jestem królikiem. Szpinak, w najlepszym NAJLEPSZYM wypadku jako dodatek do jajek zapiekanych w szynce parmeńskiej.

      Usuń
    3. Zante - makaron z sosem szpinakowym i dużą ilością czosnku...mniam!

      Usuń
  5. Nigdy nie byłam chudzinką, zawsze miałam normalny apetyt, za to więcej jeść zaczęłam też w okolicy matury, ze stresu pożerałam straszne ilości. Potem sobie urządziłam restrykcyjną dietę i schudłam, ale potem to już ciągłe góra - dół. Dopiero teraz zmądrzałam i chudnę jedząc. Aha, treningi i wszelkie ćwiczenia lubiłam zawsze, co pomagało mi utrzymać jako taką linię mimo wszystko przez większość życia. Ale parę wpadek się zdarzyło, że mogłam się turlać :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iw - ja też kiedyś jakąś dietę zastosuję. Trzeba w końcu spróbować zadać sobie cierpienie tą drogą:-0

      Usuń
    2. Jak dla Ciebie tylko dieta, na której możesz jeść :), innej jak ja - nie zniesiesz! :))

      Usuń
  6. Co to z tą maturą? Osobiście od studniówki do matury nabrałam coś ponad 10 kilo... Ni z tego, ni z owego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grażyno - pewnie stres, (bo jakieś wytłumaczenie musimy sobie znaleźć). Powinni znieść matury.

      Usuń
  7. Hihihi ! Ścigano mnie za brak zainteresowania sniadaniowymi kanapkami i za skryte ( nie bardzo), wyrzucanie " drugich sniadań ". A teraz się martwię, że gdy odwiedzę Rodzinę to usłyszę najbardziej polski nie komplement : Ale dobrze wyglądasz !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak... ja tez uslyszalam ostatnio radosne "No, nareszcie sie troche zaokraglilas na buzi!" To byl mój tato, i naprawde sie cieszyl, gdyz od zawsze twierdzi, ze jestem za chuda. Zdaje sie kompletnie nie zauwazac, ze chuda to bylam ostatnio gdzies tak 25 lat temu.

      Usuń
    2. Chillax i Diable - tak...polskie 'dobrze wyglądasz' bywa bardzo zwodnicze:-) Na buzi to ja całe życie byłam okrągła, nawet kiedy wyglądałam jak dziecko zombie.

      Usuń
  8. Do tego webinaru to ja sie moge przylaczyc, z tym ze mój "wyklad" bedzie bardzo krótki - no kladziesz sie, troche cos tam jakby boli i potem nagle za chwile jest dziecko.
    A wzrostu mam cale 5 cm wiecej niz Ty! (na cos sie te rogi na lbie przydaja, hyhy)
    Buraczki - ah.... :\ Postaram sie wybaczyc, Tobie i Piotrusiowi ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Diable - to daję Ci jeszcze dodatkowe 10 minut na wykład - jak do diaska polubić buraczki?

      Usuń
  9. Ja też otworzyłam swoje 7 żołądków, tylko zamknąć ich nie mogę. A a propos chudości - kiedyś na imprezie mocno podpita koleżanka powiedziała do mocno podpitego kolegi- Rafał, ty masz kurwa rękę jak moja żyła. Do dziś mi się to wspomina:)
    A do webinaru nie dołączę, bo poród mojego dziecka, co to mierzył 49 cm i ważył 2 ,5 kg to koszmar jakiś był.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sarah - to prawda, że jak się raz otworzy gardziel na całą szerokość to później człowiek zamienia się w wór bez dna.
      Nie skupiłaś się odpowiednio przy tym porodzie.

      Usuń
  10. widzisz jakie życie jest niesprawiedliwe....Przez całe dzieciństwo prosili mnie żebym coś zjadła - babcia na mój widok krzyczała "Jaguś jakżeś zbidniała". Matka do dziś mi wypomina, że jak chciała mnie ubrać w sukienkę to odziewała moje chude rapetki w dwie pary rajtuz dziecięcych i to grubych bo jej było wstyd z takim szkietetorem przez miasto paradować (też mi miasto - Rzeszów wtedy był zadupiem) Kanapki same wychodziły mi ze szkolnego tornistra kiedy to zapomniane żyły własnym życiem i zakładały swoje kolonie. Ale też przyszedł moment kiedy to moje kubki smakowe się odetkały i poczułam jak smakuje jedzenie. No i komu wówczas przeszkadzało że jestem chudziutka?? Teraz mogę sobie zdjęcia pooglądać a jak mi ktoś z rodziny wypomina, że to niby prawie gruba jestem warczę że jeszcze nie tak dawno, bo mężatką byłam z własnym pacholęciem, kiedy mnie to umoralniano, ze kobieta po 30 nie może ważyć 50 kg - no to ich posłuchałam. Nie ważę już 50 kg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaga- TO tY GRZECZNA DZIEWCZYNKA JESTEŚ, ja też słuchałam starszych i zabrałam się za nadrabianie zaległości, nie wiem czemu się teraz czepiają. Ludziom to nigdy nie można dogodzić.

      Usuń
    2. No własnie - jak się nie odwrócisz tak dupa z tyłu :)

      Usuń
  11. no, no podobne było nasze dzieciństwo, cudny okres głodowania i walka z dopychaczami... rany jaki ja wtedy miałam dobrze opanowany bieg od stołu! to się nazywało sprint ewakuacyjny, a na panie w przedszkolu wymyśliłam omdlenia... tak wiesz one mnie pasą na siłę to ja fajt i zemdlona i jeszcze donosiłam rodzicom, że zemdlałam a pani mnie chciała karmić na siłę jak leże na glebie... też byłam nienachalnej postury i nikczemnego wzrostu, a szczypior przy mnie to grubas zapasiony i też jakoś w okolicach matury zaczęłam jeść, nie wiemczy to było 7 żołądków, ale było strasznie żarte i bez dna, ale o dziwo nic nie szło wtedy w boczki!ha! za to teraz bywa że nie jadam, a rewers rośnie jakby sam z się... cuda Pani, cuda!ale to chyba w ramach równowagi w przyrodzie, no bo niby jak inaczej?przecież My księżniczka ciągle jesteśmy piękna, młoda i szczupła!i na tym będę polegać jak na Zawiszy chociaż wolałabym samego Zawiszę;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sza - ja tam się zawsze widzę jako szczupłe pachole, przyzwyczajenie takie:-) Niestety. Nie dowierzam lustrom.

      Usuń
    2. to pewnie przez te cusie z lustra, których nazwy zapomniałam... ciociu Kabanowo poproszę frankfurterkę;)

      Usuń
  12. Czy jeśli w dziecięctwie było się niejadkiem, co zaskutkowało żernością w okresie późniejszym, to można mieć nadzieję na zjawisko odwrotne? Bo ja się urodziłam jako jama chłonąco-trawiąca i mi to jakoś przejść nie chce. Gorzej, że zadek też mi przejść nie chce przez górny rancik spodni... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Psie w Swetrze - poluzuj gumę w spodniach! Podobno może być odwrotnie, ale rzadko. :-)))) Kto raz zaznał przyjemności w jedzeniu, ten tego nie zapomni. I jego brzuszysko też.

      Usuń
  13. No historia wypisz wymaluj MOJA )))) tylko ja zaledwie 154 cm i bez potomka. Oraz powiedzmy chuda byłam jeszcze przez całe studia(wahania 45-49 kg) i kolejne studia ale nigdy nie byłam zadowolona z siebie i tak od dziesięciu lat się muszę odchudzać ale diety stosowałam wcześniej ...nigdy nie żarłam od stresu wręcz przeciwnie...teraz do zwalenia jakieś 10 kilogramów ...bagatela i powiem Ci nie jem za dużo...u mnie zadecydował brak intensywnego ruchu...od dziecko sport, taniec, teatr, wspinaczka,bieganie...a od dziesięciu lat już tak słabiej z intensywnym ruchem !! to mam za swoje. No i lubię słodycze i alkohol ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teatralna - to masz szczęście, gdybym ja przestawała źreć w czasie stresu to wyglądałabym jak siostra Ani Rubik. Niestety, ja głównie żrę kiedy jestem zdenerwowana, zestresowana, mam za dużo na głowie - czyli zawsze!

      Usuń
  14. No ja dokładnie tak samo. Pamiętam, jak rodziłem... A nie, raczej nie. Wróć!

    U nas w przedszkolu lepiej gotowali i sami się mobilizowaliśmy. Na koniec jedzenia była wyliczanka: Król, królowa, małpa, wdowa. W takiej kolejności jak się skończyło jedzenie przy stoliku. Nie wiem, czemu nikt nie chciał być wdową. Na króla i królową się nie łapałem. Za wąski przełyk chyba. Od maleńkości tak małej, że nawet nie pamiętam osobiście, lubiłem jadać w barze mlecznym na stoliku z laminatu, posadzce z lastrika, w oparach z kuchni, słuchając okrzyków "Pomidorową proszę odebrać!" i szurania metalowymi krzesłami. Gdyż było to melodią dla moich uszu. Nie znosiłem za to niedziel. Obiad w domu to był horror.
    Niestety, nie urosły mi takie piersi jak NIEKTÓRYM, przez co klatkę mam nadal zapadłą. To taki imidż intelektualisty ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ove - widzę, że u Ciebie w przedszkolu inny trend. W domu podobnie jak u mnie. Na hasło "niedzielny obiad" żołądek ściskał mi się w supeł. Na piersi i poród to sobie trzeba było zasłużyć w poprzednim życiu, mój drogi;-)

      Usuń
  15. Ale mi klapke w mozgu z dziecinstwem otworzylas. Te awantury o kolekcje drugich sniadan w tornistrze. Bylam wczesniakiem wiec juz wogole, cala rodzina od ust sobie odejmowala by mnie wepchnac. Wakacje u babci to byl konkurs na przybieranie na wadze. Babcia wazyla mnie po przyjezdzie i przy wyjezdzie, by udowodnic mojej mamie, ze jesli sie zaczyna karmienie juz o 5-ej rano kiedy dziecko spi i mu sie sila wepchnie w lozku jeszcze zupe mleczna na kluskach to prosze jakie rezultaty, pol kilo do przodu.
    Teraz tez nic mi juz wpychac nie trzeba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lola - ach, babcie mają szczególną tendencję do dopychania. Biegaja za dziećmi z jeszcze jedym kawałkiem jabłuszka, łyżeczką jogurciku itp. Mój dziadek wymyśli dla mnie specjalną torturę - codziennie, po śniadaniu łyżka stołowa masła z cukrem - to miało mi dodać energii, a następnie syrop o nazwie Citropepsin - to na zwiększenie apetytu. Brrrr

      Usuń
  16. O matko pamiętam akcje z tym żarciem na siłę...Ja mialam 60 cm i niecale 3 kg.Czyli wg.aktualnych norm ok,ale wtedy,to byla niedowaga.Paśli mnie jak trzeba,szczególnie tata,bo przy mamie nic nie jadlam,ale jak ojciec podniosl glos,to ponoc lykałam jak kaczka..Bardzo szybko nabrałam ciałka,bo ja nie moglam nie zjesc.Pamiętam obrzydliwy salceson,z którym mialam kanapkę do szkoly,ZAWSZE LĄDOWAŁA w koszu,pamietam jak dostalam wpier....bo nie chcialam porowki zjesc,a to byl towar deficytowy w l 80 przeciez...
    A z ta cebulą Pieprzyku,mialas to samo ,co syn mojej koleżanki,przez parę lat na śniadanie i kolację to byly kanapki z maslem i cebulą:p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Głodny Owocu - ja masełko odrzucałam, chociaż straszono mnie, że ta cebula wyżre mi dziury w żołądku i wszystko mi się ze środka wysypie na podłogę. Nie powiem, strach był ale się nie dałam otumanić.
      Kanapki do szkoły - to też było straszne, salcesonu nie jadłam nigdy w życiu - jeszcze dużo przede mną:-)

      Usuń
    2. "Szynka z przeszkodami"czyli salceson z l.80 to bylo samo zuo..jeszcze Łociec na kanapkę dawal pól kostki masła ,na wierzch wspomniany wyżej salceson i mozna umierać A jeszcze byl czarny salceson-taki "rarytasik"
      Raz w życiu gotowal (nie wiem,czy plucka,czy nerki),smród byl na cala klatkę schodowa..no skonczylo sie na tym,ze sam sobie te "delikatesy"zeżarł,
      :)

      Usuń
  17. U mnie było cacy do drugiego dziecka, w sumie to po chemii zaczęłam obżerać się jakbym odzyskała smak, no i zostało, spuchło i zostało :( holy shit!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Margarithes - właśnie, ten moment kiedy orientujesz się, że jedzenie jest takie przyjemne...oby sczezł!

      Usuń
  18. Ależ mnie ubawiłam. Sama kolekcjonowałam buły w tornistrze. Za to teraz gar zupy ogórkowej znika z prędkością światła:).

    OdpowiedzUsuń
  19. Mam 170 cm. Po maturze ważyłam 49kg - to jasno określa mój stosunek do jedzenia w tym czasie.
    Nadal mam 170cm, ale resztę pominę jednak milczeniem!
    Długim milczeniem!
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
  20. Świetnie się czytało :) Ja też z tych co głodem przymierali na własne życzenie w dzieciństwie; potem jakoś odżyłam i nabrałam tłuszczu w żagle :) Prawdopodobnie resztę żywota spędzę na zwijaniu tych żagli, a to jak wiadomo przy wichrach namiętności na żarcie skierowanych nie jest łatwe ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matko, Eve Daff...coś Ty zrobiła!!! Zajrzałam sobie na Twój blog i zaśliniłam pół stołu. Ach, te sakiewki...jadłam podobne na śniadaniu w Sfinksie...mmm...no, cóż chyba wyślę myśliwego na poczukiwanie ciasta filo, czymkolwiek ono jest...

      Usuń
    2. Jak widzisz mam czym żagle wypychać ;)

      Usuń
  21. A mnie się wydaje, ze lubiłam jeść zawsze (oprócz tartej marchewki), a jednak zostałam leczona (anemia ponoć?)mielonym siemieniem lnianym z cukrem.. potem jadłam 3 obiady dziennie, w szkole, w domu u babci, a jak się udało to czwarty u koleżanki! i jest skutek!! to ICH wina! Muza Rubensa :P hm.. szkoda.. Chciałabym nadal lubić jak lubię jeść(bo pamiętam czasy ciąż kiedy jedzenie mi śmierdziało i nie chciałabym znów nie lubić), ale niechby kalorie wchodziły w te biedne dzieci z Afryki!
    loonei.blog.pl

    OdpowiedzUsuń
  22. Bardzo długo nie chciałam jeść. Byłam brzydką, najmniejszą w klasie dziewczynką o rachitycznych nóżkach i podkutych na ciemno oczach (to zostało). W czwartej klasie 24 kilogramy. A ponieważ moim wyżywieniem zajmowała się Babcia Bronia, stosująca w praktyce filozofię: "Nie chcesz tego? To sie wysrej!" (cytat), więc starzy się zorientowali że jest problem dopiero, gdy zostałam zakwalifikowana przez lekarza szkolnego na turnus przeciwgruźliczy w Przemyślu. Razem z innymi suchotnikami i skrofulitykami byliśmy tam katowani jak ty w przedszkolu. Oszywiście żadnej gruźlicy nie dostałam (co w sumie jest dziwne, bo na pewno połowa tych z prewentorium miała). Metodę Babci stosowałam wobec H&C w dzieciństwie.
    Aha, i mam teraz 172 cm wzrostu oraz słuszną wagę, co powoduje, iż określenie: "kawoł baby!" jest jak najbardziej podchodzące :-D

    OdpowiedzUsuń