Uwielbiam gadanie o niczym. To jedyna rzecz, o której coś mogę powiedzieć.

środa, 23 września 2015

Kiedy ja gotuję, to mi nie smakuje czyli życie jest jak gotowanie, niby taki sam przepis, a każdemu wychodzi co innego.



Większość dziewczynek zaczyna swoją przygodę z gotowaniem już w dzieciństwie, przygotowując wykwintne dania w starej puszce ( znalezionej na śmietniku) z ziemi i wody, dosmaczając to nieco trawą lub koniczyną, sypiąc do środka wilcze jagody i kawałki szkła. Tak przygotowujemy się do naszej późniejszej roli trucicielek rodziny, które pakują w najbliższych cholesterol, tłuszcz trans, gluten, laktozę, i inne straszliwe rzeczy od których wszyscy tyją, mają zgagę, chorą wątrobę i wzdęcia. Otóż, ja nie! (nie truję)

W czasach smażenia na kamieniu ciapciajek, oddawałam się całkowicie innym rozrywkom jak podkładanie dziadkowi pinezek, zamykanie sąsiadów na skobel w wychodku, rozbijanie młotkiem mebelków ze sklejki czy też podsłuchiwanie rodziców. Niestety, zemściło się to na mnie okrutnie. Jakaś cegiełka w budowaniu moich kompetencji kucharskich została naruszona i cała ściana zaczęła się niebezpiecznie kołysać - mam gotowanio-fobię. To znaczy ...umiem gotować, tylko ludzie nie potrafią tego jeść.


Po pierwsze, w kuchni coś odbiera mi rozum, co zauważyłam już w dzieciństwie:

SCENKA 1;
- Dziecko, przecedź sobie barszczyk i zjedz go z ziemniaczkami.
- A jak przecedzić?
- Dziecko..no, rusz głową!..przez cedzak!
- Aha.... Jasne!
- Mamo...ale na tym cedzaku zostało samo świństwo, jakieś łodygi i liście.
- A gdzie wylałaś barszcz?
- Jak to gdzie? Do zlewu!

SCENKA 2: (tydzień temu)
-Możesz użyć skórki z wędzonki do tej zupy.
-Świetnie. A gdzie są?
- Najniższa półka w lodówce.
- Jasne!

1 godzinę później....

- Gabi....coś ty zrobiła?
- Zalewajkę!
- A co tam pływa w środku tych resztek?
- Skórka z wędzonki.
- Nie...tam pływa słonina! Zrobiłaś zupę na słoninie!!!!
- Ojej...


Po drugie, nie mogę gotować, bo wtedy tyję w tempie zastraszającym. Wszystko przez ten stres. Nawrzucam coś tam do garnka, a potem testuję organoleptycznie i ta moja niepewność rośnie w tempie zastraszającym - chyba za słone? może za kwaśne? za twarde? I tak próbuję, próbuję, aż w końcu zostają jakieś liche niedobitki na dnie garnka.

SCENKA 3:
- Miałaś ugotować zupę dyniową?
- Chyba ugotowałam...
- Jak można coś chyba ugotować? Gdzie jest?
- A zeżarłam.
- Całą? Dobra była?
- Nie wiem....

Po trzecie, nie ufam sobie za grosz. Jeśli już coś gotuję, to muszę notować na boku co już zostało dodane, bo dodam to po raz piąty. Nigdy nie wiem, jaka ilość ryżu, makaronu czy kaszy jest wystarczająca. Dla mnie to zawsze wygląda za skromnie. Dlatego też jestem szczodra, a później... dodaję, dodaję, dodaję....i w końcu brodzę w kuchni pełnej ryżu, zalewana kolejnymi ryżowymi falami wydobywającymi się z garnka. Ryżu, który zawsze jest zbyt rozgotowany lub zbyt twardy, podobnie zresztą jak makaron.


Po czwarte, nie potrafię zapamiętać najprostszego przepisu. Przepis numer 1, w moim tajemnym kajeciku wygląda tak:

Zalewajka (to jest zupa): - tak, musiałam sobie napisać, że to zupa!!!
5 ziemniaków, pokrój w kostkę, kostka powinna mieć około 05, cm z każdego boku.
dodaj kogutka i kawałek grzyba pieczarki
gotuj aż ziemniaki będą miękkie - około 15 minut, sprawdź widelcem, naciśnij!
zalej żurkiem z butelki, gotuj chwilę. Wyłącz gaz.
może być trochę śmietany na koniec
Zupa gotowa.

Tak. Ciągle do niego zaglądam....

Żeby zrekompensować mi moje cierpienia, życie dało mi świetnie gotującego męża i cudowanie kreatywnego w kuchni syna, dla których przygotowanie groszku nadziewanego przepiórką to kaszka z mleczkiem.

Mężczyźni żeby przetrwać potrafią wykształcić niesamowite umiejętności, należy im tylko na to pozwolić i cichaczem wycofać się z kuchni. Przecież na kanapie też jest przyjemnie, prawda?
Na dodatek nie jestem wymagająca, nie kręcę nosem -  zeżrę wszystko, oprócz podrobów, golonki, makaronu z białym serem, i gotowanej kapusty, żeby tylko było ugotowane i podane.

Pieprz - pasożyt, na głodzie.

45 komentarzy:

  1. trzeba się umić ustawić w życiu ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. kiedy Mama żyła,ciągle wołała mnie do kuchni,żebym popatrzyła jak się gotuje,ja zaś twierdziłam,że kiedy wyjdę za mąż to przyjdę do niej na nauki.
    Zmarła kiedy miałam 21 lat,umiałam wtedy tylko upiec schabowe.
    Przez dwa lata myślałam,że gulasz robi się tylko z wołowiny,kiedy przygotowywałam swojego pierwszego kurczaka z rożna miałam łzy w oczach i odruch wymiotny,pamiętam jak powiedziałam siostrom głosem pełnym obrzydzenia "to pierwszy i ostatni raz!",a kiedy w końcu zdecydowałam się na pierwszą swoją zupę,poszłam do sąsiadki i spisałam krok po kroku wyglądało to podobnie jak u Ciebie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. agnieszko...u mnie niestety rozwój się zatrzymał, i podobnie jak z nauką parkowania - odpuszczę:-)

      Usuń
    2. Gotowanie, to rozumiem, ale parkowanie? Jak wygląda odpuszczanie w praktyce? Zostawiasz auto na środku ulicy i odchodzisz?

      Usuń
  3. Coś w tym jest. Ja na początku jak już nie miał kto gotować, bo się wyprowadziłam też raczej kuchni się nie tykałam. Ale ostatnio nawet książki kucharskie zaczęłam kupować i nawet to gotowanie zaczęło mnie cieszyć. Ale tylko do momentu jak potrawa wyjdzie i komuś smakuje. :) Ale zdarza się nietrafiony przepis, który szybko rujnuje to moje zadowolenie z moich umiejętności kucharskich.Na szczęście coraz rzadziej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam książki kucharskie, jak mnie bardzo ssie to sobie pooglądam, czasem poliżę, no wiadomo ;)

      Usuń
    2. Aneta - książki kucharskie powinny być pisane uproszczonym językiem. Bez zbędnych utrudnień, a najlepiej z dużą ilością rysunków.

      Usuń
  4. Bo równowaga w przyrodzie musi być! Skoro Ty nie gotujesz, to musiałaś dostać męża i syna uzdolnionych na niwie kucharskiej.
    Gorzej by było, gdyby chłop zaczął Cię rozliczać, że "zupa za słona"...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inkwizycjo - przecież to kierownik, on i tak wie najlepiej i potrafi najlepiej. Nie będę walczyć, poddałam się:-)

      Usuń
  5. No nie wiem... Palisz, źle gotujesz, słuchasz Kapeli ze Wsi Warszawa. Ale jakieś zalety przecież musisz mieć ;)
    Ja podejrzewam (ale to dopiero hipoteza), że aby dobrze gotować, wystarczy mieć do tego czułe nastawienie. Jeśli się to będzie robiło z chęcią, będzie wychodzić.
    Mnie na przykład nie denerwuje już obieranie ziemniaków, chociaż kiedyś wkurzało potężnie. Zmieniam się. Podejrzewam, że koło siedemdziesiątki zacznę eksperymentować z bardziej złożonymi daniami. Może nawet powsadzam przepiórki do groszków :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest skromna - to jej największa zaleta.
      Obieranie ziemniaków jest super, natomiast z obieraniem arbuza nadal mam kłopoty, meh.

      Usuń
    2. To arbuza się obiera??? Ja kroję na pół i biorę łyżkę w dłoń. Uwielbiam!!!
      Ja uwielbiam gotować, najlepiej dla mojego męża, Jak się rozwiedliśmy, to mi brakowało właśnie tego. Dziwne, co? Teraz znów jesteśmy razem, co mnie rozwija kulinarnie. On mnie chwali i wylizuje talerz. No, ja wiem, mam dziwny charakter. Ale to przy nim gotuję bosko, a jak go nie ma, to jakieś głupoty mi wychodzą. Ma się rozumieć, kroi, sieka i obiera on. Aha, i kanapki najlepsze tez on. Ja za to- królik w marchewkach, ośmiornica w białym winie, golonka po bawarsku, krewetki end more...

      Usuń
    3. Ove - mam! Potrafię zawiązać kokardkę palcami stóp!! Serio:-)
      INWENTARYZACJO - moja skromność mnie przytłacza, zaraz po zamknięciu komputera. Tutaj mogę się kokosić do woli:-)
      Bila - fajnie, że mężczyzna taką kreatywność w Tobie wyzwala. Ośmiornica, królik? Wow..wow...wow

      Usuń
    4. Zawiązywanie kokardki palcami stóp... To po angielsku footjob? ;-)

      Usuń
    5. Łomatko! Chyba mnie zmanipulował znaczy.Podziwem i mlaskaniem. Foch!

      Usuń
  6. Podział obowiązków w rodzinie musi być. I każdy powinien robić to, co umie najlepiej.
    P.S. Siedzenie na kanapie to też obowiązek. Wszak kanapa, na której nikt nie zasiada powoduje, że dom wygląda na niezamieszkały, prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zante - dziękuję, widzę że doskonale mnie rozumiesz! Kanapa siedziana być musi!

      Usuń
  7. Makaronu z białym serem też nie cierpię :).
    A z gotowaniem mam podobnie, czyli nie za bardzo umiem zapamiętać przepis, ciągle zaglądam do niego w trakcie gotowania, nawet za piątym razem.
    Jedynie nieliczne potrawy robię z głowy. :)
    Ale ostatnio przygotowywanie posiłków stało się moim nowym hobby, chodzi i zdrowie i zmianę oraz zachowanie zgrabnej sylwetki. To mnie wreszcie przekonało, żeby się nauczyć. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. p.s. Do tej pory też zawsze miałam szczęście i mężczyźni, z którymi byłam, doskonale gotowali. :), aż za dobrze. Dopiero kiedy sama zaczęłam, udało mi się zejść do pożądanej wagi. :)))

      Usuń
    2. iw - też jesteś szczęściarą:-) ja też potrafię zrobić parę potraw z głowy - sałatkę z pomidora i cebuli, na ten przykład.:-)
      a makaron z serem jest jak trauma z przedszkola i podstawówki...brrrrr

      Usuń
    3. Nawet jajecznicę nauczyłam się robić od nowa! Z dodatkiem cebulki, pomidora i rodzynek można :)))!

      Usuń
  8. Rzadko trafiaja do mnie facebookowe zlote mysli, ale ta byla byla wyjatkiem:

    I read recipes the same way I reed science fiction. I get to the end and I think, "well that's not going to happen". ;)

    Zwlaszcza gdy kaza na dwie godziny wlozyc do lodowki, kiedy za pol godziny to ja chce juz miec gotowy smaczny posilek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lola - czekanie na jedzenie to to czego nie znoszę:-) ale czekanie żeby dodać a do b, a póżniej czekanie na c...to już ponad moje siły.

      Usuń
  9. Już tytuł posta mnie zdobył:). Byłam dwa razy w Zalewajce w Konstancinie i nie wiedziałam, jak się robi tę zupę. Mój mąż ja podobno lubi, więc... spróbuje skorzystać z Twojego przepisu;).
    Obserwuję Twój blog i zapraszam do siebie, będzie mi miło:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anno Ewelino, dziękuję:-) ale żeby zalewajka była naprawdę zalewajką to należy dodać te pieczarki i kawałek jakiejś fajnej kiełbaski:-)

      Usuń
  10. Ciekawy z ciebie przypadek:) Ja param się notoryczną modyfikacją przepisów, w tej dziedzinie nie potrafię być wierna, ciągle zdradzam i zmieniam;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magda - widocznie Ty wiesz co robisz w kuchni, ja zachowuję się jak słoń w składzie porcelany...bardzo zestresowany słoń.

      Usuń
  11. no cóż, mam coś wspólnego )))) choc gdy sie uprę to potrafie ale po co ? Naczelnik umie i lubi ))) ale zbyt tłuste i śmierdzi w całym domu ...
    a kuchnia wygląda jak pobojowisko.
    Uwielbiam zupy i dobrze gotuje dyniową zwłaszcza. oraz kasze lubię przeróżne )) nie no lubie gotowac w zasadzie ))))) tylko mi się nie chce

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. t. a wiesz, że ja też jakoś mam smykałkę do zup! I do sosów:-)
      Ja się aż tak nie upieram:-)

      Usuń
  12. Dobre...hehe :) może dlatego tak dobrze gotuję, bo zaczynałam od puszki i trawy... może. Ściskam

    OdpowiedzUsuń
  13. Dzisiaj mam bitki wołowe z wykłóconymi z masełkiem ziemniaczkami i z domowej roboty kiszonym ogóreczkiem :-D Wbijaj na bazę, jeszcze zdążysz, no i jest ZIMNO!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aj, zabyłam se, że Ty przecież niemięsna, więc w Wilkówce będą czekały zimioczki z cebulką, koperekiem i z kwaśnym mlikiem, takim nożem krojonym z ziemnej piwnicy!

      Usuń
    2. Marzyniu...jem kurczaka po kryjomu, matko....takie ziemniaczki z TAKIM mleczkiem przebijają wszystko:-) fymczasem Rzeszów ma wbić do mnie:-)

      Usuń
  14. Najbardziej ujęło mnie cedzenie barszczyku ;-).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Amisha - cóż, wodorosty z barszczyku też dają się zjeść.

      Usuń
  15. Od dziś przestaję narzekać, że nie umiem gotować! Howgh! ;-)
    Ale na to, że nie lubię, jeszcze ponarzekam sobie czasem, dobrze? ;-)

    Nad kokardką (i stopami) muszę popracować :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Buba:-) ciekawy blog! cóż, ja też jestem w stanie znależć wiele innych zajęć, które lubię bardziej-bardziej niż gotowanie:-) Zwinne stopy są bardzo przydatne!

      Usuń
  16. To bardzo drażliwy temat to gotowanie... Zaczynam coś robić ze słowami - czy wy tyle musicie żreć? Przesz trzy dni temu zrobiłam gar rosołu!

    Już wracam, mój Prosiaczku do Ciebie, nadganiam posty. Poliżę Cię po ręce i powiem Ci w sekrecie, że zostawiam Cię na deser!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PANDEmONIU - WIEM, WIEM! jESTEŚ usprawiedliwiona:-) trzymam kciuki za sukces. żreć to ja lubię, oj, lubię:-)))) gar rosołu zeźrę sama!

      Usuń
  17. Hmmmm. Ja polubiłam gotowanie całkiem niedawno i od tego czasu mówię nigdy nie mów nigdy!! Zapraszam do zabawy - nominowałam Cię
    http://jagatoja.blogspot.com/2015/10/wywiad-z-jaga.html

    OdpowiedzUsuń