****Post powstał w znoju i trudzie, ponieważ wylałam na laptop fusy z kawy i zabiłam L, M i przecinek. Każdy przecinek, i każda litera M i L występująca w tym tekście została tu umieszczona za pomocą - kopiuj/wklej. ŻESZ! I to jest powodem braku moich komentarzy na Waszych Szanownych Blogach.
Każdy się czegoś boi. Są ludzie, którzy boją się burzy, i tacy, którzy boją się windy, znam ludzi, których przeraża włochaty koc, albo ptak na gałęzi i schody do piwnicy. Ja sama mam w głowie z pół setki strachów, od malutkich niepokojów do wielkich panik.
A moja mamusia, na ten przykład, boi się nowych technologii. Bała się pierwszej pralki automatycznej, kolorowego telewizora, mojego kaseciaka, komputera i bankomatu. Automat pysznił się już od roku w łazience, a moja rodzicielka nadal męczyła siebie i starą Franię, czekając na to aż w weekend tatuś znajdzie nieco czasu na wspólne, rodzinne pranie.
Obecnie mama najbardziej boi się bankomatu. Dlatego na wszelki wypadek, denerwuje się wyjęciem pieniędzy, już noc przed tą operacją, a następnie wędruje na wacianych nogach, uczepiona mojego rękawa i cicho łka ze strachu, jak przed ciężką operacją na otwartym sercu.
- Bo wy młodzi to wszystko w lot łapiecie, to jesteś taka mądra. Za moich czasów nie było bankomatów, skąd się miałam nauczyć. Dzisiaj musisz wyjąć mi ty pieniądze - dorzuca lisio - bo dzisiaj to jestem wyjątkowo zdenerwowana.
- Mamo! Dasz radę. Będę stała z boku i asystowała. No! Dawaj!- Nie, nie, nie...ty, ty...ja jestem stara i niedowidzę!
Zajęte rozmową nie zauważyłyśmy, jak do bankomatu ktoś się zbliżył i wykorzystując naszą kłótnię, zajął miejsce przed ekranem. Popatrzyłyśmy zniecierpliwione na intruza.
Przed nami stała jedna z najstarszych starowinek świata, tak stara, że na jej nosie rosły maślaki i rydze. Trzęsącą się dłonią, odstawiła tobołek z chrustem, i kij swój sękaty pod maszynę straszliwą, zdjęła kota z ramienia, zza pazuchy wyjęła kartę płatniczą i pewnie wstukała pin, a następnie jednym płynnym ruchem zgarnęła potrzebną jej kwotę . Spojrzałam na mamusię. Była urażona do żywego.
Oczywiście, jeśli mojej mamie zależy na czymś straszliwie to potrafi dać sobie radę.
Komputer?
Podałam jej niesamowicie skomplikowaną sekwencję umożliwiająca obejrzenie serialowego hitu fantasy. Coś trzeba było otworzyć, co innego zamknąć, tu coś wpisać tam nacisnąć. Pomyślałam - nic z tego nie będzie. Następnego dnia mamusia powiadomiła mnie, że jest już w połowie pierwszego sezonu.
Podobnie było z czytnikiem, dzięki któremu miała dostać się do sezamu z potężnym zbiorem literatury. Obcykała go w godzinę i zażądała ładowarki.
Ja? Ja się boję parkowania w Katowicach. Do tego stopnia, że już dzień wcześniej zaczynam sobie wyobrażać, jak to jeżdżę godzinami dookoła szukając miejsca, aż w końcu kończy mi się benzyna i tamuję ruch w całym mieście. A potem wiadomo, prasa, policja, setki gapiów, dobre rady i śmiech na sali. Dlatego, jeśli wybieram się do Katowic to zwykle zachowuję się jak moja mama, wisząc u rękawa mojego najdroższego, zraszając go serdecznymi łzami i próbując wywrzeć nacisk na jego dobrym sercu. Czasami się udaje.
Kiedyś bałam się wind. I to, obok ubikacji w pociągach był strach strachów. W windzie, jeśli już do niej zostałam wciągnięta, zamieniałam się w dzikie zwierze wyrzucające z siebie przekleństwa jak pociski z karabinu, plujące jadem i drapiące pazurami podłogę. Ci, którzy ze mną w windzie się znaleźli, z pewnością nie chcieli powtarzać tego doświadczenia. Ten strach odszedł w zapomnienie, bo przestałam mieć znajomych z windami.
Ze strachami jest tak, że łatwiej bać się w grupie, najgorzej zaś bać się kiedy grupa się nie boi. Wszyscy patrzą na ciebie ze współczuciem, i próbują przemówić ci do rozsądku, z którym dawno już straciłaś kontakt, nawet ten korespondencyjny.
Ostatnio miałam okazje przestraszyć się wespół w zespół, na dodatek międzynarodowo!
Pod naszym domem w UK rośnie żywe drzewo, żywe jest nie tylko ze względu na kolor liści i pracujące korzenie, ale przede wszystkim z powodu tego co w nim żyje. Ilość owadów na jeden liść, przekracza tam wszystkie dopuszczalne dla Unii Europejskiej normy. Drzewo gra, ugina się pod ciężarem owadziego życia i wydaje się nigdy nie zasypiać.
Pewnego upojnego wieczoru, stałyśmy sobie jak zwykle pod drzewem, gawędziłyśmy nieco, paliłyśmy papieroski w relaksującej atmosferze z szafą grającą w tle. Aż tu nagle..na Loise coś łypnęło z gałęzi. Coś wielkości bobra. Szczególnego rodzaju bobra - z rogami, skrzydłami i z co najmniej piętnastką nóg zakończonych pazurami. Zwykłe łypnięcie wywołało tajfun, trzęsienie ziemi i wiry w rzekach. Loise zamachała rekami, rzuciła papieroska w krzewia i z oczami wiekosci pięści braci Kliczko rzuciła się w stronę domu, drąc się przy tym niemiłosiernie.
Czas się rozciągnął, niczym guma w legginsach, a następnie skurczył boleśnie z trzaskiem, a do naszej świadomości dotarł fakt, że należy ratować własne życie.
-aaaa....zawyłyśmy zgodnie i prawie wywaliłyśmy drzwi z futryną, próbując dostać się do domu we trójkę, w tym samym czasie (czego pewnie architekt nie przewidział).
-oooo? -zapytał robal z zainteresowaniem w robaczym głosie i postanowił sprawdzić co nas tak przestraszyło, zeskakując zgrabnie z gałęzi..
-iiiiiii!...odpowiedziałyśmy zgodnym chórem i przebiegłyśmy przez trzy pokoje ze śmiercią w oczach
-eeeeej????...zakrzyknęła na nasz widok siedząca przy stole, nieświadoma zagrożenia i popijająca herbatkę Karen.
Okrążyłyśmy dwa razy stół, spojrzałyśmy za siebie i...
Teraz biegałyśmy już we czwórkę, potykając się i wpadając na siebie wzajemnie . Robak zorientował się, że chodziło o niego, dostał szału, tak się wściekł, że zaczął atakować na oślep. My, także. Machałyśmy z dziką pasją, czym tam kto miał Z boku wygadało to pewnie na wspony atak epileptyczny, porażenie prądem lub na nowy rodzaj break dance 2014. Anniko, która miała najdłuższe kończyny i machała nimi niczym rolnik cepem, trafiła wreszcie, całkiem przypadkiem zabójcze monstrum prosto w jego robali łeb. Zatoczył się, wypuścił z ręki miecz i wpadł za obraz, przedstawiający pastereczkę wijącą sobie wianuszek na zielonej łące.Obraz zaczął się natychmiast poruszać. Bestia próbowała się uwolnić.
- AAAA...darła się Louise nada pozostając w napadzie szału.
- Dobij, dobij go- wrzeszczała dziko Anniko, była policjantka wydziału kryminalnego.
Przytknęłyśmy głowy do ściany i z zaciętością fanatycznego entomologa obserwowałyśmy poczynania smoka. Ciągle próbował. Pastereczce z tego wszystkiego rozsypał się wianek.
Loise z zamkniętymi oczami przycisnęła obraz do ściany, drąc się przy ty niemiłosiernie, przy wtórze śpiewu trzech dzikich harpii na tarle. W końcu odskoczyła z paniką w oczach.
Obraz nadal się ruszał. Widać było, że bardzo wkurzony robal zaraz wylezie zza niego i spuści nam manto jakiego robaczy świat nie widział.
- Odejść - wrzasnęła Karen, przybiegając z czymś co przypominało gaśnicę, a okazało się podręcznym zestawem małego zabójcy insektów. Psiknęła.
Psik był tak silny, że nie tylko obraz i ściana za nim, ale wszystko dookoła pokryło się mgłą. Zaczęłyśmy kaszleć i łzawić( co i tak jest lepsze niż - krwawić), i niestety straciłyśmy czujność. Robal dał dyla w górę, okrążył lampę i zaczął pikować w stronę głowy Karen, która desperacko próbowała powtórzyć psikniecie. Niestety z kiepskim skutkiem. Pojemnik zasyczał smutno i zakończył życie. Karen nie poddała się i łupnęła robala pustym pojemnikiem. Upadł z hukiem na podłogę, roztrzaskując przy tym dwa krzesła (czy jakoś tak).
Z właściwą sobie przytomnością, zakryłam intruza słoikiem. Stałyśmy dookoła i nadal piszczałyśmy z obrzydzenia.
-Kto podniesie słoik?-AAAAAAAA
-ale ktos to musi wynieść
-AAAAAAAAA
-No dobra, ja wyniosę. Dajcie kartkę
-AAAAAAAA
-DAWAĆ KARTKĘ!
Tak było. A przynajmniej, ja to tak pamiętam.
Co do robaka, to okazało się, że był to chrząszcz majowy. (ale kiedy siedział na drzewie miał rogi i pazury) Możliwe, że był to chrząszcz majowy w przebraniu. Taka Conchita Wurst ,drag queen robaczego świata.
Już kiedyś się balam : panika i ja
A.... dla tych co lubią dreszczyk, polecam:
Trzeba przyznać, że fajnie gawędzi ten Stefan D. Nie ma tu scen gore, nie ma hektolitrów krwi, ani niepotrzebnego okrucieństwa. Jest tajemnica, trochę dreszczyku i przyjemna dla czytającego narracja.
Ach jak to miło poczytać coś zabawnego,pośmiać się,zobaczyć w niektórych fragmentach siebie.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAch, jak to miło Cię wreszcie, Pieprzu, zobaczyć. No, może "zobaczyć" to nie jest to słowo. Nieważne; jak zwał, tak zwał. Ważne, że jest Pieprz i już!:)))
OdpowiedzUsuń:))))) świetne, strach ma wielkie oczy....ja boję się burzy i robali wszelakich a moja mama podobnie jak Twoja boi się techniki jak ognia...ale że Ty boisz się parkowania w mym mieście to doprawdy nie rozumiem.... :))) Pozdrawiam <3
OdpowiedzUsuńto weź choć uśmieszki wstawiaj, chyb ze nawias i kropek też zabiłaś;-(
OdpowiedzUsuńmorderca
ps-a kto chciał kartkę, czyżbyś to była pomimo TTYYY?
świetny tekst
OdpowiedzUsuńtu u mnie myszy maja pazury, rogi i zieje im z paszczy.... na szczescie dawno nie widzialam:)
OdpowiedzUsuńno chyba ze to cos co mi smierdzi w kuchni od 2 dni to mysie zwloki...:(
az sie Boje ..
Na owady mamy w domu wszystkożerną, kocią łapaczkę. Kurcze, tylko dzisiaj z lubością i z daleka obserwowałam łapaczkę bębniącą łapami po szybie, tylko kiedy podeszłam poklepać po łebku w podzięce, dostrzegłam że to osisko było Gdyby zdążył zeżreć, to nie wiem. Muszę wytresować.
OdpowiedzUsuńZawsze bałam się zderzenia z chrabąszczem majowym. Panicznie.
OdpowiedzUsuńW związku z tym cieszę się, że w swojej paranoi nie jestem sama, a na dodatek w doborowym towarzystwie.:-)
Ja się boję tylko turkucia podjadka (nawet nazwę ma wredną!), ale to trudno spotkać, w kartoflach tylko ;)
OdpowiedzUsuńA na niektóre policjantki, jak widać, to nie trzeba broni wyciągać tylko owady albo myszy... oby przestępcy nie korzystali zbyt często z tego patentu.
Ukłony, ode mnie i fobii ;)
Turkucia podjadka przystawił mi mój brat do ręki. Turkuć zacisnął kleszcze momentalnie, a ja latałam z takim dzyndzolem.
UsuńChrabąszcze majowe łapałam dla mojej kury, mimo, że wolała czerwczyki. Proszę to zachować dla siebie, gdyż gatunki są chronione.
Powinnaś pisać horrory. I podziwiam za względy techniczne posta! Wszędzie się roi od M i L :)
Mam turkucia nadzianego na szpilkę w gablotce z innymi robalami, mam nadzieję że to kuzyn tego, który cię pogryzł!
UsuńSzkoda, że kury nie jedzą ślimaków bo bym się zdecydowała ;)
A ja mam nadzieję, że to ten sam! Wiekowy, ślepy, głuchy i o lasce!
UsuńNa ślimaki jest mój Małż. Wyganiam go w nocy z wiaderkiem na malwy, a on je wynosi dalej. Niestety, ciągle przybiegają z powrotem. Razem z Małżem.
ależ nikt nie poddaje w wątpliwość realności tego, że na tym drzewie wielka i straszna bestia siedziała i to w niecnych zamiarach zestrachania Ciebie i współtowarzyszek :)
OdpowiedzUsuńJestes nareszcie po dlugim oczekiwaniu! I od razu sie usmialam...ale tak wspolczujaco :-) bo sama tez robali sie boje. Ale na pocieszenie: chyba sie boje mniej od mojego brata (jakby nie bylo mezczyzny!) bo zostalam wczoraj wezwana aby wsysnac pajaka odkurzaczem :-) No w zasadzie to on chcial to zrobic sam ale stal z ta rura I patrzyl sie na tego pajaka ze strachem w oczach...wiec ja go (pajaka oczywiscie) potraktowalam. Wczoraj bylam bohaterem!
OdpowiedzUsuńHa Ty to chociaż wiesz, dlaczego L i M nie oddychają, a u mnie 4 ( z bocznej klawiatury pod warunkiem, że nie wyłączę num locka, co robię nagminnie przy okazji kasowania czegoś backiem ), f nie wiem dlaczego ma fanaberie, a v widać uznało, że victory nie nie i już :)
OdpowiedzUsuńPodziękował. Rozładowywanie stresu śmiechem podziałało :D
OdpowiedzUsuńgdybym była tam z Wami, piszczałabym najgłośniej :)
OdpowiedzUsuńa z kolei w tych strasznych Katowicach w budynku urzędu wojewódzkiego jest winda bez drzwi - jeździ tak cobie w kółko jak diabelski młyn i trzeba do niej wskakiwać (a potem wyskakiwać)
OdpowiedzUsuńot taka atrakcja
Och, jak sie usmialam z cudzej krzywdy!
OdpowiedzUsuńWczoraj moja przyjaciółka znalazła na wierzbie kameleona. Zdejmowanie go z gałęzi zużyło nam cały roczny zapas adrenaliny... Kameleon miał paszczę jak hipopotam, był wielki jak waran z Komodo i ział ogneim jak smok Wawelski. No... Prawie... Okazało sie, że kameleon zgubił się sąsiadom miesiąc wcześniej. Czyli przez 30 dni wygłodniała dzika bestia grasowała po okolicznych ogródkach! Zaznaczam, że nie mieszkam w Afryce... I doskonale rozumiem, co to znaczy: przestraszyć się "czegoś na drzewie"
OdpowiedzUsuńA jak Twoja mama wypisz wymaluj. :) I nie lubię pająków ale gdy nikogo nie ma w pobliżu przykrywam czym mam potem podkładam płaską długą powierzchnię tekturę lub coś pod słoik i wynoszę daleko patrząc na skoki i podskoki z wykrzywionymi usty. :) Poza tym wzdrygam się gdy chrząszcz brzmi koło ucha :).
OdpowiedzUsuńBardzo lubię chrabąszcze majowe. Na spacerach łapię je w dłoń, bo z racji gabarytów latają dość wolno.
OdpowiedzUsuńMoja przyjaciółka boi się motyli, do zemdlenia włącznie...
A ja narzekam na pająki kosarze wielkości konia... :D
OdpowiedzUsuńJa tam się nie dziwię - małe to to jak ziarenko ryżu a nogi na pół budynku.
UsuńTakie chrabąszcze wrzucali nam chłopaki w podstawówce za koszulki. Nie próbuj sobie tego wyobrażać hłe hłe...
OdpowiedzUsuńBrawo! Robale złe som! Słuszną taktykę siostry obrałyście!
OdpowiedzUsuńTak prywatnie to "boję się" ludzi, tak strasznie im nie ufam. Zdradliwi są i nie da się ich ani kapciem pacnąć jak atakują ani słoikiem nakryć jak włażą z buciorami do twojego domu. Acha, dzień dobry!
No tak, jak się czyta takie książki to potem i byle chrząszczyk urasta do roli potwora!;) A parkowanie w Katowicach...rzeczywiście, koszmar senny :/ Wind też się boję O.O
OdpowiedzUsuńJa się boję urzędów. Szkoda, że nie ma takiego spreja, co by je likwidował na amen.
OdpowiedzUsuńNo to w końcu przeczytałam otwartą już dawno kartę przeglądarki. Kręgosłup Oralny powiedział, że nie działają Tobie literki L i M i wysnuł teorię o naszym syjamskim, a przynajmniej wirtualnym, powinowactwie. 20 lipca bowiem roku bieżącego, u mnie wysiadły A i Z. Łączę się w bólu kopipejstowania :) Moje literki czasem wracają, jak marnotrawne córki, ale gdy znów znikają, zabierają do towarzystwa również Ą, Ż i Ź. Tym samym chcę oczywiście powiedzieć, że JA MAM GORZEJ.
OdpowiedzUsuńTeza pandeMonii, w nawiązaniu do tematu Twojego wpisu, nie daje mi spokoju - ja mam nerwicę lękową i nie boję się rzeczy konkretnych (pająk, winda czy nietoperz), tylko ogólnie BOJĘ SIĘ. Nie wiadomo czego i prawie cały czas. Ale że siostry syjamskie to można od razu odrzucić, bo właśnie dziś zorientowałam się, że mieszkasz w UK. A gdyby mnie COKOLWIEK, nie mówiąc nawet o tułowiu, czy głowie, łączyło z Lepszym Światem, to na bank bym zauważyła. Nie dodam na koniec, że świetnie się Ciebie czyta, bo to jak ogłosić, że słońce świeci, a woda jest mokra.
Oj znam tę panikę przed robalami!!!
OdpowiedzUsuńhehehehe widziałam takie akcje nieraz niedwa....biedny robal)))))
OdpowiedzUsuńmam Margaritę, która dostaje pomieszania zmysłów w związku z robalami, pajonkami etcetera.
też nie lubię bankomatu! chyba, ze mam PIN zapisany na ścianie obok.
OdpowiedzUsuńHO00ooop H0oooop! Gdzieżeś Ty ? Htórędy?!
OdpowiedzUsuńH0ooOOOOOOooP H0OOOp! Gdzie jesteś?
OdpowiedzUsuńDrogi Pieprzu! Wakacyjne byczenie się już minęło.... Napisz coś. Codziennie zaglądają na Twojego bloga a tu nic:(
OdpowiedzUsuńŚwietne!
OdpowiedzUsuńJak to mówią "strach ma wielkie oczy" ale jak widać, czasami ma też kilka par nóżek i skrzydełka by zawsze ofiarę dogonić na lądzie i w powietrzu, a tu jeszcze rogi i pancerz. Mam nadzieję, że obyło się bez terapii:)