Uwielbiam gadanie o niczym. To jedyna rzecz, o której coś mogę powiedzieć.
wtorek, 16 lutego 2010
Strzeż się milczącego psa i cichej wody czyli Czasem łatwiej można się ogonić przed złym psem niż przed dobrą żoną
Jako siedmiolatek, mój mąż poczuł w sobie pragnienie posiadania psa. Nękanie rodziców, płacz i jęki przyniosły pozytywne rezultaty i pies został obiecany w okolicach wakacji. Oczywiście termin wybrano nieprzypadkowo, w końcu na przyjemności trzeba zapracować, w tym wypadku dobrymi stopniami. Przez następne 3 miesiące mąż wyobrażał sobie siebie biegającego po łąkach z przepięknym owczarkiem niemieckim u boku, psem który to oczywiście miał by mądry, wierny i piękny. [W końcu wychował się na "Czterech Pancernych i Psie" oraz na "Psie Cywilu".]
Niestety zły los sprawił, że jego marzenia rozminęły się nieco z marzeniami rodziców i kiedy wrócił w podskokach ze szkoły, ze świadectwem w ręku w przedpokoju zamiast Szarika czekał na niego mały, brązowy pokurcz z wyłupiastym okiem.
- To twój piesek! - uśmiechnęła się promiennie mamusia.
Pies spojrzał cwaniacko zdrowym okiem, zdając się mówić - "Akurat! Nie w tym życiu!".
Zaległa złowroga cisza, którą można było ciosać siekierą, po czym malec cisnął świadectwo na podłogę i bez słowa pobiegł na górę zmasakrować jedną z poduszek za pomocą ciosów karate; dopiero głód wygnał go na dół.
Tata, szybciej zrozumiał rozterki małego mężczyzny i postanowił zastosować sprytny wybieg, nieświadomie "dokładając do pieca."
- To prawda, że pies jest mały ale za to ma duuuże imię. Nazywa się Lampart! Popatrz jak śmiesznie! Kiedy ktoś zapyta czy masz psa będziesz mógł odpowiedzieć, że masz lamparta. I nie skłamiesz!
Od tego momentu zaczęło się ich wspólne, pieskie życie. Ryży był katem, bezzębny siedmiolatek jego ofiarą, na którą polował kiedy tylko było to możliwe, a szczególnie kiedy nikt nie widział. Zamiast silnego owczarka maluch skazany był na ratlerka o nadmuchanym imieniu, którego głównymi zajęciami było gwałcenie nóg gości i szczekanie aż do upadłego bez względu na sytuację. Na pytania rówieśników czy ma psa, odpowiedz zmaltretowanego dziecka zawsze brzmiała - NIE. Jakby na przekór losowi Lampart trzymał się życia bardzo mocno krogulczymi pazurami i dożył lat 19 w dobrym zdrowiu, kąsając dla sportu kogo popadło, załatwiając się na podłodze w domu i niszcząc ostrymi jak piłka zębami to co znalazło się na jego drodze, wliczając w to nos mamusi i palec od nogi tatusia.
Jako uczeń szkoły sportowej mąż często trenował bieg po schodach wcześniej dając robaczywcowi prztyczka w ucho. Czasami nie zdążył zamknąć drzwi od swojego pokoju i wtedy można było usłyszeć jęki bólu ale z wiekiem był coraz szybszy i osiągał naprawdę zadziwiające rezultaty.
Zemścił się też srogo na rodzicach, którzy jak uważał wcisnęli mu obrzydliwca podstępem. Mama robiła ciasto, był to sławny Murzynek. Mój mąż, który uwielbiał jeść kręcił się w kuchni pilnując swojego prawa do wylizania garnka po czekoladzie. Chyłkiem podkradł kawałek ciasta i uformował z niego piękną, lśniącą psią kupę, którą podłożył w pokoju na jasnym dywanie. Natychmiast też rozpuścił wici o swoim znalezisku. Przybiegli rodzice, mama chwyta się za głowę, tata wrzeszczy na psa. A mój mąż z uśmiechem lizusa na twarzy oświadcza:
- Nie denerwujcie się, ja posprzątam.
Po czym podnosi "psią kupę" i ze smakiem ją pożera.
Rodzice byli pewni, że ich potomek zwariował i przez długi czas nie dawali się przekonać, że kupon nie był prawdziwy. Zemsta jest słodka, a ta była słodka podwójnie.
Ta historia wyjaśnia jasno dlaczego mój mąż zniechęcił się do psów. Odczulanie go zabrało mi 5 lat, ale opłacało się bo najpierw zgodził się na jednego [oczywiście dużego] a od paru lat w domu są zawsze dwa, które razem ważą więcej niż 70 kg, a więc traumatyczne wydarzenia z przeszłości odeszły w niepamięć. A przynajmniej tak mi się wydawało....
Mąż spieszy się do pracy. Idzie szybko chodnikiem w swoich ciężkich traperskich butach z chlebakiem pełnym projektów pod pachą. Słyszy za sobą coś co wydawało mu się ludzkim kaszlem a okazało się brązowym ratlerkiem, ujadającym wściekle tuż przy jego nogawce. Staje, rozgląda się dookoła za właścicielem ale niestety w pobliżu nie widać nikogo. Ząbki malucha szarpią już wściekle jego nogawkę, tupanie i krzyki nie pomagają. Cóż robić? Z pełnym przekonaniem o słuszności swojego czynu mąż bierze rozmach i kopie rozjuszonego pinczerka prosto w nos......
Obudził mnie straszliwy krzyk. Mąż leży na łóżku i trzyma się za stopę jęcząc i krzycząc coś o cholernych psach. Palce lewej stopy przybierają kolor węgierki i rozmiary balonu. Ponieważ zawsze stara się znaleźć pozytywną stronę każdego wydarzenia, odwraca w moją stronę głowę i charczy:
- Mogło być gorzej, mogli mi przestrzelić kolano....
Ściana zniosła cios całkiem dobrze.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Całe szczęście, że nie przestrzelili mu kolana...
OdpowiedzUsuńA ten Lampart to rzeczywiście kara.
Hehe, też dostałam psa kiedyś, tylko ja dla odmiany marzyłam o malutkim, a dostałam ogromnego wilczura (znaczy był malutki ale tylko kilka miesięcy), także naprawdę rozumiem ten smak rozczarowania...
OdpowiedzUsuńTekst kapyyytalny:D:D:D jak zwykle:)
Hhahaha
OdpowiedzUsuńBiedna ściana...
Biedna stopa twego męża.
hihiih
No ale przynajmniej miał mobilizacje do trenowania szybkiego biegania.
U mnie na osiedlu, kiedyś, jakaś panienka, wołała swojego psa :
"BIIIIGOOOOOSSS"
Trauma zawsze się odezwie w najmniej odpowiednim momencie i zawsze wróci, jak by jej nie zaleczyć :) Najważniejsze, że przynajmniej spełniło się marzenie z dzieciństwa i dwa Szariki z Cywilami albo coś koło tego przynajmniej wielkością się pojawiło w domu. Muszę przyznać, że współczuję Twojemu mężowi z całego serca tych 19 lat męki i walki z ratlerem, nawet nie chce sobie tego wyobrażać. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPS. Dodam jeszcze, że pięknie napisany tekst :)))
Piękne, pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń(Mam teraz to samo ze złośliwym i gryzącym kotem, nie da się go kopnąć w tyłek, bo chyba by nogę odgryzł...)
:D skuteczna jesteś w terapii, wystarczy spojrzeć na to wielkie pasiaste na welurach :D
OdpowiedzUsuńPodoba mi się niezwykle, że klęska została przekuta w sukces, a mały potwór wykorzystany do wyśrubowania formy :)
jak byłam mała, w wieku dużo przed-przedszkolnym też zawitał do nas pies. był małym kundlem o jakichś lisich korzeniach i nasza nienawiść była obopólna. nawet na starość (a żył też rekordowo długo) nie pozwolił mi się dotknąć. raz omal mnie nie zabił, jak się huknęłam w głowę, uciekając przed nim, na jawie niestety :(
OdpowiedzUsuńdobry numer z tym ciastem... :))))))
OdpowiedzUsuńmoja koleżanka miała zaś kota którego nazwała Łachudra i psa co to był Latawica...
Ludzie jednak pomysłowi są... :)))))
Super opowiesc!! A Lampart mnie dobil:))
OdpowiedzUsuńStrasznie nie podobaja mi się latlerki, bo mam je za szczekające szczury....:):):):)moja historia była nawet podobna bo też chciałem zawzięcie mieć psa, marzyłem o owczarku niemieckim ale skończyło sie na zabraniu bezdomnego,niskopodłogowego kundla którego pokochałem jak diabli...Ten nie gryzł, ale pierwszej nocy zostawił minę tuz obok łózka tatusia w którą ten, oczywiscie, wpakował porannie goła stopę.Na jego wrzask że po cholerę mu ten gówniarz mamusia odpowiedziała spokojnie.."Miałeś obok wersalki 3 metry wolnego miejsca a wdepnąłeś.Widocznie chciałeś...":):):):)Pirat był uwielbiany do końca swych dni przez wszystkich:):):)Pośmiałem się i powspominałem:):)
OdpowiedzUsuńMój pies wyglądał groźnie. baaaardzo. Ale potencjalnego złodzieja to mógł, ewentualnie, jak już mu się chciało, zalizać:D
OdpowiedzUsuńCzy w odczulaniu pomagały boksery? :)
OdpowiedzUsuńPieprzy, już dawno miałam spytać: czy rysunki są Twoje? :)
OdpowiedzUsuńEuforka -- Li i jedynie, od 16 lat:)Szczerze mówiąc dodatkowo znakomite z nich niańki:)
OdpowiedzUsuńMagenta - No, nie wszystkie. Czasem uda mi się z serwetką albo jakimś innym strzępkiem papieru do męża szanownego w półzgięciu podejść i za pomoca kawki i dygów /ja pięknie dygam/ oraz przymilnego "Bo ty to zrobisz w minutkę" go poprosić żeby mi takie- a takie cos narysował. On grymasi, grymasi a potem bierze długopis, macha po papierku i mam:) Mówi, że robi to tylko dlatego, że ma niezły ubaw kiedy mu pokazuję całą sobą jak rysunek ma wyglądać.
Magenta - za to ja ładnie śpiewam:)
OdpowiedzUsuńno to ładna z was para...ta piszę że boki zrywać,tem rysuje że hej...a książeczkę dla dzieci by wydać...pozdrawiam...
OdpowiedzUsuńnazwałam kota Poharat - nomen-omen...
OdpowiedzUsuńAle bym chciała zobaczyć jak podchodzisz w tym półzgięciu i pozujesz do tego co powyżej :D
OdpowiedzUsuńKoniecznie trzeba będzie kiedyś urządzić śpiewy po rosie :)
Moje dziecię napaliło się na kotka. No i usiadła z tatusiem, wybrali pieeeęknego kociusia w necie. Dziecię zainwestowało środki odkładane na ten cel (nie małe zresztą, bo tata lubi luksusy ;)))i.... No, uroczy był. A teraz to szmacidło musi dumna właścicielka kijem od szczotki z sedesu zrzucać, żeby jej nie pogryzło jak wchodzi do łazienki. Tuli się wyłącznie do mnie i to też w granicach przyzwoitości. A granice wyznacza kot, sam osobiście:)))) Pocieszam ich, że koty żyją ok.11 lat, więc zostało nam już jakieś 7:))))
OdpowiedzUsuńZaginione dzienniki Adrianka Mola czytasz?Toz ja jego fanem wielkim byłem!!!:):):):)dzięki niemu zacząłem pisać pamiętnik w wieku 11 lat!!:):):):)fajne?
OdpowiedzUsuńDoro -Poharat? Piękne imię dla Kotka - krótko a treściwie. :))Przy okazji - podejrzałam prace studentów - szkoda, że się pana Bartka nie dało powiększyć. :))
OdpowiedzUsuńokropny błąd ortograficzny ma w opisie, jak poprawię mu w photoshopie to wkleję większe, wstyd i sromota!
OdpowiedzUsuńdziękuję w imieniu studentów!
Super:)To akcja między "Czasem Cappucino" a "Bronią Masowego Rażenia" /pisane w tył dlatego sporo nieścisłości ale co tam! najważniejsza jest historia/ , widziałam, że jest też najnowsza część "The Prostrate Years"/taaaa...Adrian 40-letni/ - zarówno pamiętniki, jak i ta ostatnia jeszcze nie wydane po polsku:)) Adrian to mój rówieśnik (sic!)/ starzejemy się ramię - w ramię - on łysieje a ja tyję/ i jedna z bliskich mi postaci literackich . Niestety nie lubię polskich przekładów tych książek, i jak już będę dużym Pieprzem to zostanę Beksińskim dla Mola. A co! /nie lubię też Little Britain po polsku - traci cały czar i lekkość/.
OdpowiedzUsuńPrzyniosłam do domu psa, gdy miałam 16 lat. Po pięciu się wyprowadziłam i psa w spadku dostała mama.
OdpowiedzUsuńPierworodnemu wtykam chomika pod nos.
Bo na PSA miejsca brak... a szczekanie? No cóż nie lubię konkurencji:-)
:) miałam buldożkę francuską, miłość od pierwszego wejrzenia, niestety weterynarz źle ją zaszczepił przeciwko wściekliźnie i dostała padaczki pourazowej, to była trauma, dogadywałyśmy się świetnie, jeździłam konno, to jedyne zwierzę przed którym czuła respekt! Reszta miała przekichane...
OdpowiedzUsuńPsia kość!
OdpowiedzUsuńMożna by zrobić film grozy o tym Lamparcie w ratlerciej skórze...
pozdrawiam serdecznie!
:)
Hahahahahahahaha .........Ja rozumiem Twojego męża ! Doskonale go rozumiem ;)))))Też mam taką traumę i psem nazywam wszystko powyżej moich kolan ;)))
OdpowiedzUsuń:-))))))))
OdpowiedzUsuńrozprawił się z przeszłością - bo sen to jednak świetna sprawa, podświadomość pracuje :D
OdpowiedzUsuńPieprzu, nasz bokser zeżarł w dzień komunii chrześnicy mojej Mamy połowę tortu, który mama piekła przez pół nocy. Do dzisiaj nie wiadomo, kto zostawił otwarte drzwi do pokoju. Mama mówi, że do św. Piotra będzie miała tylko jedno życzenie: żeby jej powiedział, kto odlazł te drzwi.
OdpowiedzUsuńA mój pierwszy kotek nazywał się Gacia. Kiedy Martik leżał w szpitalu, przyszłam raz do niej z dużą torbą (pełną wałówki oczywiście). A Martik rozdarł się na cały oddział: "O, mamo, przywiozłaś mi może GACIE w torbie??!!"
P.S. Jeszcze mogli mu odrąbać kciuk.
Co za piękna historia! :)))
OdpowiedzUsuńMnie kiedyś ugryzł Pekińczyk i jakoś do dzisiaj nie mogę się pogodzić z pekińczykową wredotą :):):) Mam chyba taką samą traumę jak szanowny Twój mąż :):):):)
OdpowiedzUsuń