Nauka działa na mnie w sposób specyficzny i niestandardowy - ogłupiająco.
Podczas pierwszych straszliwie mądrych i naszpikowanych wiedzą do wypęku studiów, nieoczekiwanie i całkiem zaskakująco wyszłam za mąż . Wyjście za mąż potraktowałam lekko i z właściwą młodym pogardą dla obrzędów i tradycji.
Tatko właśnie zajadał pomidorową, kiedy buntowniczo potrząsając grzywą wkroczyłam do pokoju i oznajmiłam, że za 3 miesiące zmieniam stan cywilny. Spokojnie nasycił się obiadem, oparł wygodnie o krzesło i powiedział:
- Córko - to jest najgłupsze co słyszałem w tym tygodniu, a wiesz że z kwiatem intelektualistów to ja do czynienia nie mam.
Musiał się jednak pogodzić z nadciągającymi zmianami. Za mąż się udałam i w stanie tym egzystuję do dziś.
Studia obecne:
Egzamin zaczyna się o 8.00. Oczywiście zepsuła się suszarka, niestety zapasowej mi brak, a za oknem mróz straszliwy. Zaczęłam nerwowo i całkiem bezsensownie biegać po domu, za mną biegały zachwycone moją krzątaniną psiska. Czułam jak chrzęszczą im łapki pod moimi stopami co zawsze dodatkowo mnie przygnębia, szczególnie w godzinach porannych.
Popędziłam na górę, już od progu histerycznie krzycząc:
- Wstawaj i naprawiaj suszarkę!!!
O dziwo! Dziecko zadziałało jak świetnie wytresowana wańka- wstańka i czynu dokonało. Szybko stoczyłam walkę z materią podnosząc co opadało, ugniatając co odstawało, przylepiając co odpadało. Darowując sobie śniadanie wybiegłam w mróz. Wsiadłam do srebrnego szerszenia i podróż skończyła się szybciej niż zaczęła. Szerszeń źle reaguje na mrozy. Taksówka. 15 minut oczekiwania, w czasie których wyrosły mi z nosa sople.
- Na Ściegiennego proszę. Nie…chyba nie Ściegiennego…Szenwalda raczej, Szenwalda…a może Ściegiennego? – gadałam jak katarynka – Wie pan co? Nie pamiętam jak się ta ulica nazywa, pokażę panu gdzie skręcić i już.
- Dobrze.
- Pojedzie pan prosto, a później skręci w lewo, znaczy w prawo, w lewo, w lewo przed pierwszymi światłami.
- Przed pierwszymi światłami…którymi?
- Nooo… za dawną stacją Polmozbytu.
- A ta stacja to gdzie?
- Po lewej.
- Po lewej od czego?
- No od tego skrętu.
- A skręt gdzie?
- Po prawej. No … jak pan dojeżdża do Spodka…
- A to my do Katowic jedziemy?
- No jasne! – ucieszyłam się, że wreszcie do czegoś doszliśmy wspólnie.
Przez chwilę jechaliśmy w ciszy przerywanej tylko wycieraniem mojego nosa.
- Tututu!!! W lewo! – krzyknęłam nagle.
- W prawo chyba, w lewo się nie da.
- Ano właśnie. W lewo. W prawo, w prawo oczywiście. Teraz prosto i na końcu w prawo. O rany! W lewo, w lewo. Bardzo pana przepraszam, myślę o egzaminie i zupełnie nie mam już miejsca w głowie na cokolwiek innego.
Kierowca nie odpowiedział nic, ale widziałam złośliwy uśmiech w lusterku wstecznym.
Z samochodu wyskoczyłam jak oparzona aby za chwilę wrócić i spokojnie zapłacić. Trzasnęłam drzwiami i zorientowałam się, że wszystkie notatki znajdują się w taksówce.
- Halo! Halo! Niech pan stanie!!! - Kierowca nie słyszał, a może nie chciał.
Niewiele myśląc porwałam spod nóg zbrylony kawał śniegu i walnęłam z całych sił w tylną szybę auta. Zatrzymał się natychmiast i cofnął tuz pod moje nogi.
- Co pani wyprawia? - zasyczał - Zwariowała pani?
- Notatki - wyjąkałam. Pan odjeżdżał i nie słyszał, co miałam zrobić?
- Zadzwonić, zadzwonić!!!!
- A...nie pomyślałam.
- Zauważyłem!
..........................
Dla chętnych staroć - notka, która powstała w czasie studiów nr 2:
Przestałam chodzić jak człowiek. Przestałam przypominać kobietę. Biegam. Czasem bez sensu i w odwrotnym kierunku do tego, do którego zmierzam. Na dodatek biegam z przewrotkami i poślizgami. Dwa dni temu w Lidlu, tuz przy wejściu, udało mi się zrobić fantastycznego podwójnego Lutza, a na stoisku z chlebem przeraziłam przechodzącą starowinkę poprawnie wykonanym Rittbergerem z przytupem. Wszystko przez zjechane obcasy, bo nie ma kiedy nowego buta obstalować.
Biegnę do przedpokoju, kuchni, biegnę z psem, biegnę do auta, wbiegam na schody, biegnę nawet do łazienki, biegnę do biblioteki, biegnę do pracy. Wkładam obce okrycia wierzchnie...:-), wybiegam bez butów, parasolki, dokumentów, kluczy, notatek...uch...Az wreszcie...zdarzyło się to co się zdarzyć musiało jeśli roztrzepanie połączy się w jakikolwiek sposób z prowadzeniem pojazdu. Małe bum...
Zapewne stuknięty-już-pan kierowca nie żyje w ciągłym pośpiechu i jego życie jest bardziej constans niż moje. Historia stara jak świat automobilistów: ja myślałam, nie spojrzałam, ruszyłam, on miał czas, poczekał, trwał w tym-samym-miejscu z nogą na hamulcu i ...tym sposobem jego tył i mój przód weszły ze sobą w bliski kontakt. Na dodatek po drugiej stronie ronda pojawiła się właśnie policja. Ciekawe ...kiedy okradali mi mojego pierwszego kaszlaka musiałam na nich czekać bite 4 godziny. Zjechaliśmy na pobocze.
Policjanci uśmiechnięci, mili ale jednak służbowo-zasadniczy. Poprosili mnie o dokumenty. I tu wielkiej farsy ciąg dalszy. Z czeluści mojego piekielnego torbiszcza na maskę samochodu wysypały się : sztuczne gluty w kapsułkach, sztuczny nos z wąsami, pierdziawka do podkładania gościom, okulary z lusterkami wstecznymi (sic!) / wszystkie te cuda należały do mojego dziecka i były skarbami z KACZORA DONALDA - gazetki, którą wymyślono żeby dzieci mogły torturować rodziców/, 2 zwiędłe banany koloru mocny-uwiąd-w-rozkwicie, 2 śrubokręty, aparat cyfrowy, poezje Emily Dickinson, 7 długopisów-które-kiedyś-działały, 2 tampony ob -luzem i sterta kartek, notatek, zapisków rożnego formatu, przeznaczenia i wieku.....:-) Agrhhhh...czułam, ze to jest właśnie moment kiedy powinnam zapaść się pod ziemię.
Nie odnalazłam:
a/rejestracji
b/prawa jazdy
c/ ważnego ubezpieczenia.
Agrhhhhh....po raz drugi. Stałam tak na tej ulicy jak ostatnia łajza, na dodatek przy odpinaniu pasów wyrwałam sobie 3 guziki z marynarki...Ech .. wiedziałam, ze katastrofa nieunikniona.
Myślę jednak, ze choroba-roztargnieniowo-biegowa, na którą cierpię atakuje innych, którzy nieopatrznie znajdują się w pobliżu. Nie zapłaciłam ani grosza. Pan-stuknięty zapomniał spisać ze mną cokolwiek zabierając podobnie jak nadobni policjanci tylko mój numer telefonu. (Na drugi dzień zadzwonił i przyznał się, ze został tak otumaniony, iż sam nie wiedział co robi ale uwierzył mi we wszystko co mówiłam, dopiero po powrocie do domu naszły go lekkie wątpliwości). Na dodatek kierowca był jedynie chwilowym posiadaczem stukniętego pojazdu. Pożyczył go na 5 minut od koleżanki z pracy, po wielu zresztą prośbach i błaganiach. Nie ma to jak mieć farta.
Na zajęcia spóźniłam się zaledwie 15 minut, ale wszyscy kursanci grzecznie czekali....:-) W czasie zajęć tylko 2 razy polałam się sokiem marchewkowym, raz zrzuciłam mapę, raz potrąciłam tablice, próbowałam wyrwać okno, stuknęłam się w głowę, zjadłam banana, który absolutnie nie należał do mnie......i mogłam wracać do domu.
Czy ja kiedyś przestanę płakać czytając te posty?;DDDDDD
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Coooodowne!
OdpowiedzUsuńTo Twoje pisanie.
:)))))))))))))))
Ale czy to oznacza, że czujesz się mniej człowiekiem, bo zżarłaś komuś banana?
OdpowiedzUsuńNie, nie jesteś po prostu człowiekiem biegającym, aktywnym, człwoeikie, czynu i myśli.
Dzwonić do kierowcy, który porwał Twoje notatki? Doczekałabyś się ich za 3 dni. Bardzo słuszne odruchowe i ludzkie postępowanie: spieprzaj albo walcz :D
Całkiem dobrze sobie radzisz ze swoim biego - marszo - roztrzepaniem a skoro do tej pory żyjesz to długie lata tego stanu przed Tobą :))) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTy masz jak moje dzieci. Czasem szukam tego guziczka co to zginał i nie mogę ich wyłączyć ...
OdpowiedzUsuńTakie kochane ADHD.
Jesteś niesamowita. Buziaki
Apropos studiów i takich tam mi się przypomniało powiedzonko Lema Stanisława:
OdpowiedzUsuń"Nikt niczego nie czyta. Jeżeli ktoś coś przeczyta, to nie zrozumie. Jeżeli już ktoś coś przeczyta i zrozumie, to i tak nie zapamięta."
Mężczyźni są dziwni. Jaka to różnica czy w to prawo czy w to drugie?
OdpowiedzUsuńNajważniejsze żeby na miejsce dojechać;D
he he he...
OdpowiedzUsuńNie ma jak to młodzieńcze roztrzepanie:):):)
Pieprzu: jesteś hardkorem :))
OdpowiedzUsuńTeraz zacznie latać po tym od internetu :D
OdpowiedzUsuńNa Ściegiennego mamy dentystę swojego ;)))) Dostaję u Ciebie nieokiełznanego dzikiego śmiechu ;)))))
OdpowiedzUsuńNie no.....nie daje rady......
OdpowiedzUsuń:):):):)
a ja tu nie mogę tak rechotać....i tylko sobie myślę...całe szczescie że w szybe taksówkarza nie rzuciłaś w tym szale jakąs trelinką...:):):):)
Bosssssskie wszystko:)
Pieprzu, podajmy sobie dłonie, juhu!! :-D Uśmiałam się szczerze, bo oczyma duszy ujrzałam moje własne motanie. Kiedyś tak się zamotałam w przymierzalni w sklepie z dżinsami, że nie zauważyłam (sic!), że przymierzalnia składa się z kotar, o które raczej nie powinnam się OPIERAĆ przy wciąganiu spodni.
OdpowiedzUsuńNaturalnie, z łomotem wyleciałam tyłem na sam środek sklepu, w samych majtach w kaczorki i podkolanówkach "antygwałtach" z jedną naciągniętą nogawką przymierzanych spodni, przewracając stojaki z koszulkami i lądując boleśnie na tyłku. Jest to jedynie kropla w morzu tego typu zdarzeń, w których dość aktywnie uczestniczę.
Dziękuję bardzo, że nikt nie użył słowa "P O M Y L O N A" :)
OdpowiedzUsuńmalinconia - teraz to się rozrechotałam:)))Faktycznie, nic tak nie bawi jak obca wtopka:)
OdpowiedzUsuńczy ty aby nie jesteś blondynką :)
OdpowiedzUsuńUbawiłam się świetnie a na mój radosny rechot przybiegło dziecko aby zobaczyć co mnie tak ubawiło
Hahahahahahahaha jakbym siebie widziała z tymi wszystkimi dziwnymi rzeczami w torebce , a braku dokumentów :):):):)Cierpię na chorobę biegowo - roztargnieniową i chyba się nie wyleczę z niej nigdy :):):)jak mi się trafi jechać taksówką , to mam swojego taksówkarza i on myśli za mnie . Trochę wstyd bo starszy jakieś 20 lat , a pamięta wszystko lepiej niż ja :):):):)
OdpowiedzUsuńa po co Tobie śrubokręty w torebce?...a co do psów...moja córka to wielka psiara...tak wielka że ja z nimi chadzam na spacery...
OdpowiedzUsuńJa także się utożsamiam z całą tą
OdpowiedzUsuńzwariowano-groteskową historią. Jakbym czytała o sobie. Niesamowite są te Twoje impresje. Bardzo fajnie się Ciebie czyta. I z uśmiechem, i jednocześnie z refleksją. Super.
Kurde, Pieprzu, jednak te dwadzieścia parę lat temu było lepiej. Można było łgać, płacząc rzewnie, że rodzice się rozwodzą (odesłana), uwieść niecnie panią (nie, nie pana) od psychologii (odesłana na dłuuuugą rozmowę), wejść z ś.p. kolegą Jabrzykiem (zarąbanym w cztery dupy, po furiackim ataku na Jabrzyka Mistrzu dał mi czwórkę), można było włożyć wydekoltowaną miniówę siostry (co prawda włożyłam tył naprzód, ale bez stanika i siostra jest 10 cm niższa) - a UCZYĆ SIĘ można było w ostateczności.
OdpowiedzUsuńA teraz (np. na studiach podyplomowych) to człowiek naprany wiedzą jak dinks, a i tak spietrany i mokry posampas...
Całuski :-)
I to się nazywa życie... to lubię! Ach, roztrzepani żyją dłużej!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję ,że nie będziesz miała nic przeciwko ,że zalinkuję adres do Ciebie:) pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńBędzie mi bardzo miło:) Mimo, że szukałam wielokrotnie ja na Twój blog trafić nie potrafię:( Może jakiś link?
OdpowiedzUsuńczytam twoje teksty i widze wszystko oczyma wyobraxni, jak na filmie :-)) nawet depresja sie kuli i chowa pod łóżko:-)
OdpowiedzUsuńCzy na tych drugich studiach jesteś studentką, czy wykładasz? :)
OdpowiedzUsuńNa trzecich iw, na trzecich:) - studiuję:)
OdpowiedzUsuń