To był dawno wyczekiwany wyjazd. Miał być wiatr we włosach, wolność i zabawa do białego rana. Ułożyłam nawet listę spotkań z ludźmi, którzy są mi drodzy a bezlitosny los umieścił ich na ścianie wschodniej. Miałam wymiziać małe bokserki w Hermanowej
(a jest co miziać przepiękne boksiaste szczenięta)
i najeść się żuru w Strzyżowie!
(a jest co jeść super jedzenie u super Marzyni)
Niestety, ze względu na niechęć do opuszczania klimatyzowanego wnętrza samochodu, te marzenia poszły do Muzeum Niezrealizowanych Marzeń, pewnie pokażą je w najbliższej reklamie.
Moja przyjaciółka już od miesiąca mantrowała i wizualizowała piękną pogodę jaka koniecznie miała nam towarzyszyć w tej wędrówce na wschód. Widocznie za bardzo się wczuła, bo pogoda była dużo ponad nasze oczekiwania. Zbytek łaski, proszę państwa, zbytek łaski. Już dzień przed wyjazdem chłodziłam się dwoma wiatrakami i pochłaniałam kilogramy sorbetu domowej roboty, trzymając stopy w misce z mrożoną wodą. Nie pomagało. Postanowiłam jednak być twarda i nie dać się zastraszyć temperaturom.
Tutaj powinnam napisać jak nienawidzę lata...ale pisałam o tym już tyle razy, że po prostu bezczelnie zacytuję siebie:
Niewiele jest rzeczy na świecie, o których mogę szczerze powiedzieć - nienawidzę! Oprócz takich typowych, świadczących o moim prawidłowym kręgosłupie moralnym jak - rasizm, pedofilia, chamstwo zaliczam do tych znienawidzonych: potrawy z gotowanej lub smażonej kapusty, wszelkie podroby rozlewające się po talerzu, i jedną panią bo sprawiła, że zaczęłam obmyślać plan morderstwa. To wszystko jednak pestka przy tym jak nienawidzę polskiego lata - na samą myśl, że nadchodzi - pluję jadem w marmoladę. A gdy już tak dobrze przygrzeje i temperatura poszybuje powyżej 25 stopnia zaczynam zmieniać się z różowej świnki w pokrytego szczeciną wieprza, kurdeszującego od zmierzchu do świtu i od świtu do zmierzchu.
Otwieram oczy o poranku i zamiast zwykłego "Witaj słonko kochane, czołem obłoczki bitej śmietany sunące po błękitnym niebie, salut wietrzyku delikatny" i takie tam dyrdymały, z mojej twarzy wydobywa się moje ulubione przekleństwo"O żeż kurdesz!"- "O żeż kurdesz warze poranny, o żeż kurdesz słońce palące, o żeż kurdesz samochodzie nagrzany, o żeż kurdesz nad kurdeszami!".
I na dodatek te wszystkie pogodynki, szczerzące się do kamery, rozkładające trupio chude rączki, ubrane w coś wielkości osłonki na kiełbasę, stojące w klimatyzowanym wnętrzu i trajkoczące bezmyślnie - "Mam dla Państwa cudowną wiadomość, jutro na południu temperatura przekroczy 32 stopnie w cieniu. Mogą się Państwo cieszyć pięknym latem." O żeż kurdesz!
Lato się bardzo źle komponuje ze mną. Chciałabym napisać, że lato i ja pięknie się różnimy...ale słowo pięknie, kompletnie mi tu nie pasuje. No, bo jak tu wyglądać jak dama, skoro chwilę po wyjściu z łazienki, człowiek jest skąpany ponownie we własnym pocie?
A makijaż? Czy istnieje róż do buraczanej twarzy? Czy istnieje puder po którym może ściekać ściana potu bez uczynienia mu szkód? Jakże subtelnie wymodelować moją okrągłą buziunie, kiedy za każdym razem wyłażą mazy i purchle? Maskara staje się masakrą w ciągu 15 minut.
E, no nie. Maskary to jednak robią odporne na łzy i pot.
E, no nie. Maskary to jednak robią odporne na łzy i pot.
Bruk parzył. Asfalt parzył. Ściany parzyły. Szyby w samochodzie miały temperaturę szyb w nagrzanym piekarniku. Z tej okazji postanowiłyśmy zredukować ilość zabieranej garderoby, do 5 par majtek na głowę. (chociaż to nie na głowie je nosiłyśmy). Ja zabrałam też przenośny wentylator, który uratował mi życie w rozgrzanym do czerwoności Rzeszowie i Sanoku.
Rzeszów powitał nas słońcem, wyścigiem kolarskim i buntem GPS-a. Głupie urządzenie upierało się, że ulica jaką mu podałyśmy w tym mieście nie istnieje. Okazało się, że faktycznie, jeszcze niedawno były tam jeno łąki pachnące kwieciem umajonem, a teraz wznosi się tam kawał osiedla. Rzeszów rozwija się w takim tempie, że nawet nowoczesne technologie nie nadążają.
Do Rzeszowa pojechałam głównie po zemstę:
Niestety, już na powitanie zostałyśmy spacyfikowane super kotletami mielonymi, ziemniaczkiem i buraczkiem. Broń została nam wytrącona z ręki. Mieszkanie moje dziecko ma piękne. Słoneczne z obu stron, z dosłonecznioną oknem w suficie łazienką i cholernie słonecznym balkonem, na którym kazano nam palić . W środku cieplusieńko. Z tego właśnie powodu, nie mogłyśmy z Mizią obeżreć dzieci z zapasów. Żywiłyśmy się głównie kostkami lodu i wodą z kranu. Na robienie bałaganu miałyśmy za mało energii, bo temperatura wewnątrz powodowała, że myślałyśmy głównie o leżakowaniu. Z tego wszystkiego obejrzałyśmy dwa sezony czegoś co nazywało się "Chłopaki do wzięcia".
Na zwiedzanie Rzeszowa wybraliśmy się po godzinie 22.00. Temperatura nadal przekraczała 30 stopni, Czułam, jak zaczynają gotować mi się palce stóp wydające ostatnie tchnienie w płóciennych espadrylach. Wszędzie kłębił się tłum ludzki, biegający z lewa na prawo i z prawa na lewo. Trzeba było torować sobie drogę spoconymi rękoma. Nie wiem co jest? Ludzie nie sypiają w tym Rzeszowie, czy co?
Myślę, że nie przez przypadek Rzeszów jest jednym z tych miast, któremu liczba ludności wzrasta. Jest uroczy. Gdybym w moim mieście wypuściła się do centrum po 22.00 to ryzyko byłoby porównywalne z przejściem nago nocą przez Harlem z lat 70-tych. Niezapomniane wrażenia gwarantowane. Ktoś, kto nie mieszka tu gdzie ja, nigdy nie zrozumie mojego zachwytu każdą inną częścią Polski. Bez wahania przyznam - mieszkam w najbrzydszej części naszego kraju. Sorry, lokalni patrioci.
W UK mieszkam za to w miejscu, którego nikt, łącznie z taksówkarzami, znaleźć nie może. Dookoła jedynie las, drzewa, i więcej lasu. Za oknem puszczy mi puszczyk, a pająki mają wielkość rosyjskich tanków. Myślicie, że mam tam ciszę? Nic z tego. Przyroda bywa bardzo głośna 24 godziny na dobę. Na dodatek w pobliskich krzewiach co noc coś kwili. Stawiałam na kota, ale koleżanka powiedziała, że to listonosz, który nie może odnaleźć drogi do domu. Ponieważ najbliższe osiedla ludzkie znajdują się dalej niż byłabym w stanie dobiec w panice, tam też wychodzenie po 22 nie wchodzi w grę. No, i nie ma chodnika. Dom mieści się przy drodze ciągnącej się przez 10 kilometrów terenów wiejskich i nie posiada numeru,a jedynie słodką nazwę. Figlarze z tych Anglików, nawet GPS nie daje rady.
Mizia postanowiła dopasować się do budynku i już pierwszego popołudnia
zabrała papieroski, wino i majtki, po czym udała się na balkon w celu rekreacyjnym. (ja nie mogłam, bo kabel od wiatraczka tak daleko nie sięgał) Usłyszałam jej perlisty śmiech i słodkie 'dzień dobry". Znam ją od 30 lat, znam każdy ton jej głosu i to słodkie meczenie. Wyczułam, że jest w nastroju tokująco - kokieteryjnym, a to oznacza, że wyczuła krew. Zamoczyłam więc ręcznik, owinęłam się nim i podczołgałam się pod okno balkonowe, żeby zbadać sytuację.
Okazało się, że na balkonach siedzą współspacze, a na tym najbliższy zaczytane w książkach małżeństwo. Jakąż ciężką próbę musiał przechodzić mąż udający zatopionego w lekturze, żeby nie zerkać na ponętną pupę Mizi odzianą jedynie w delikatne koronkowe majtasy, pląsającą w rytmie swobodnego jazzu.
O biustonoszu nie wspominam jedynie dlatego, że biustonosza ona z zasady nie nosi. Po pół godzinie okno balkonowe sąsiadów zostało zamknięte na głucho z trzaskiem, mimo panującego wciąż upału. Moim zdaniem, Mizia i tak miała szczęście, że ją rankiem na śniadaniu małżonka zaczytanego nie wytargała za lokate kudły. No, ale zamtuz to zamtuz, trochę seksu musi jednak być.
Do Sanoka wybrałyśmy się głównie ze względu na chęć obejrzenia na żywo twórczości Beksińskiego, oraz jednego z lepszych zbiorów ikon.
Niestety, brak klimatyzacji w części muzeum spowodował u nas niemal udar cieplny, a u mnie atak klaustrofobii na piętrze z ikonami - tam klimatyzacji nie było wcale, a okna były zamknięte na głucho.
Zanim dotarłyśmy do piętra z obrazami Beksińskiego, byłyśmy już spocone, odwodnione i zniechęcone do życia. To miejsce musimy odwiedzić ponownie,
Po Sanoku poruszałyśmy się klimatyzowanym samochodem, a każde wystawienie na zewnątrz dłoni skutkowało pojawieniem się na niej obrzydliwych pęcherzy i smrodu piekielnej spalenizny.
Jeszcze tam wrócimy! Niech no tylko chwyci mróz!
Literacko cudo, ale nigdy nie zrozumiem tych co nie lubię upałów :P
OdpowiedzUsuńJak to Lu? Czy nie lepiej żyć sobie spokojnie bez ocierania czoła ze strug potu? Czy nie jest najcudowniejszą przyjemnością leżenie sobie pod kocykiem z dobrą książką i popijanie herbatki z sokiem malinowym? Upal Ci tego nie da:-/0
UsuńA co to za obsceniczna, różowa pałka podtrzymywana kciukiem ubranym zmysłowo w srebrny pierścień? Czy to się wkłada do dzióbka?
OdpowiedzUsuńCo do upałów to mam podobnie, tylko o tyle lepiej, że makijaż mi nie namaka. Do Egiptu, żeby siedzieć w upale przy hotelowym basenie, nigdy nie polecę. Właśnie zaczęła się moja ulubiona pora roku - późne lato, a wkrótce będzie złota jesień. Mniam. Ale mieszkać w Złotej Jesieni to bym nie chciał raczej :)
Ove - to nie pałka a lód, a tego loda zrobiłam sama, samiusieńka, własnymi RĘCAMI, jest sugar i gluten free, można jeść bezkarnie:-) Loda włada się w otwór gębowy i ssie oraz podgryza wzdychając z głębi trzewi, dobór pierścieni jest w tym przypadku dowolny!
UsuńO Egipcie nawet w życiu nie pomyślałam, interesująca mnie destynacja to Islandia. Tak, dla mnie to też najpiękniejsza pora roku, niestraszne mi też wichry, ciapy, deszcze, mżawki...! Wiesz, w dobrym towarzystwie to wszędzie fajnie. My już z Mizią postanowiłyśmy, że zamieszkamy kiedyś wspólnie w takiej Złotej Jesieni? Chcesz pokój obok ze wspólnym balkonem?
Jak ten lód jest sugar free, to on nie może być dobry. Ergo - jadłbym go tylko za karę :)
UsuńCo zamieszkania w Złotej Jesieni ze wspólnym balkonem, to chciałbym, ale już teraz, potem to nie... :-)
Dziękuję, (w)Pieprzu... tak samo nienawidzę lata.
OdpowiedzUsuńNa szczęście to już koniec tej rozpusty ;-)
Hurra, Inkwizycjo - rozpalmy ognisko, i wyślijmy lato na morze. Żegnaj lato na rok!
UsuńJa niestety z tych latolubnych. Niestety, ponieważ ..."żegnaj lato na rok". Buuuuu:((((
OdpowiedzUsuńBeksińskiego za to uwielbiam.
errato - ja się zastanawiam CZEMU? CZEMU? lato to pot, insekty, ludzie nasmarowani oliwką, parawany, te okropne spodenki za kolano, w których żadnemu mężczyźnie nie po drodze z. :-) Nie...stanowczo PAPA lato. Witaj piękna jesieni...
UsuńMnie lato dopieszcza właśnie tym 30+, jako żem rasowa diablica, wysokie temperatury mi niestraszne ;)
OdpowiedzUsuńZ ciepełkiem lejącym się w me serce przeczytałam wpis, gdyż lat 30 i kilka mieszkałam właśnie w Rzeszowie :), teraz nieco dalej, jakieś 2 tys. km ;) gdzie temperatura 20+ to już rarytas, zapraszam :)
A jeśli planujesz powrót w stronę Sanoka, polecam nieco zboczyć z trasy, udać się w stronę Jasła, Nowego Żmigrodu, Krempnej, a miejsce nr 1 na mojej prywatnej liście to Kotań. Znajdziesz tam mnóstwo cerkwi, ikon, łemkowskich perełek, a przede wszystkim świeże powietrze, ciszę, cudownych ludzi i brak zasięgu :) Na starych cmentarzach w Beskidzie Niskim zapisany jest kawał historii Polski z czasów I wojny światowej. Na kilkudniowy wypad idealne miejsca. Działa zawsze niczym najlepsze SPA.
Pozdrawiam, Ewa
Ewa - dziękuję, muszę tam wrócić bo jeszcze mnóstwo do obejrzenia. Każde polecenie chętnie przyjmę, bo tamte rejony są dla mnie jedynie niezidentyfikowaną plamą na mapie, a jest co zwiedzaćL:-)))Rzeszów jest cool, pierwszy raz znalazłam się tam w 1997 i od pierwszego wejrzenia bardzo się polubiliśmy, ja i miasto.
UsuńGdzież jest tak cudownie? 20 z hakiem to rarytas? To coś dla mnie. Naiwnie myślałam, że Albion mi da co lubię. Niestety, ostatnie lata wyprowadzają mnie z błędu. Szukam chłodnych miejsc, najlepiej mniej wilgotnych niż Anglia.
To tak: ja musze sie chyba koniecznie przeprowadzic do Rzeszowa, bo lato to jest jedyna pora roku, w której moge normalnie funkcjonowac, a Ty Pieprzu koniecznie do pólnocnej Germanii, tu lata wlasciwie w tym roku nie bylo. Moze, jakby pozliczac wszystkie cieple dni, uzbieraloby sie ze 3 tygodnie. MOZE.
OdpowiedzUsuńOj, potwierdzam! Północne Niemcy i Dania w tym roku stanowiły koszmar wakacyjny! Destynacja dla Eskimosów!
UsuńAch...cudownie. Coś dla mnie. Tyle, że na wszystkich filologiach uczyłam się niemieckiego, jako drugiego języka (chciałam, naprawdę chciałam) i jakoś nie pokochaliśmy się nawzajem. O Duńskim nie wspomnę:-)
UsuńNa miłość nigdy nie jest za późno, chociaż nie jestem pewna, czy dotyczy to akurat niemieckiego... ;-)
Usuńuwielbiam lato, ciepło i jakże zazdroszczę Sanoka, Rzeszowa, domyślam się, że Bieszczady - wędrówki wielogodzinne ...odpadły w przedbiegach ;-)))
OdpowiedzUsuńa ja o nich marzę latami.
Teatralna - żadnych wędrówek nie było, nawet jednogodzinnych:-) Pech pogodowy.
UsuńTy tam byłaś teraz? Teraz jest w Rzeszowie 36'C??? Jadę! U mnie wyżebrane 19 i nawet mięsista piżamka nie pomaga mi się ugrzać wieczorem pod kołdrą!
OdpowiedzUsuńKalina - miesiąc temu. Dla mnie 19 to górna grranica , wyżej jest tylko spopielalający mnie żar. Co wy wszyscy tacy ciepłolubni, jak mamę kocham?
UsuńGrzejnik, za którego wyszłam za mąż... swego czasu, powiedzmy... twierdzi, że nie ciepłolubni, tylko zmiennocieplni. Jak jaszczurka, na ten przykład.
UsuńOsobiście funkcjonuję bez wspomagania w bardzo wąskim zakresie temperatur, powiedzmy 23-30 C, powyżej i poniżej trzeba mnie ratować. Ratowanie "powyżej" chyba taniej wychodzi, chociaż...?
Wiesz, Iza...Jak jest zimno można założyć sweterek, kamizelkę, kocyk można narzucić, rękawice , bambosze przyjazne stopom. itp. Jeśli temperatura powyżej 35 złapie Cię w mieście jesteś zobligowana do ochrony cielesnych ochłapów przed wzrokiem niepowołanych, a to oznacza, że ubrać się trzeba. Nie ma pzreproś. Sypiam nago, zimą jeśli wieje narzucam na koc baranicę i jest ok, a latem co? mam trzymać kostki lodu pomiędzy udami. Zresztą trzymałam taką zmrożoną plastikową butelkę wody - moje ciało ją roztopiło w 15 minut, Ufff...ależ się rozpisałam z tej nienawiści do lata:-)
UsuńPieprzku, tagżeś to upisał, że chociaż nie chcem, ALE MUSZEM Ci wybaczyć, żeś w drodze do Sanoka kapeczkie nie zboczył do mnie. Co prawda wizyta musiałby odbyć się o drugiej nad ranem, kiedy to temperatura ścian mojego bloku z radioaktywnej "hasi" opadała z 50 do 35 stopni, no i kiedy mogłam odkleić od prześcieradła mój zezwłok, pozostawiając odbitkę jak na całunie turyńskim, co ino podciekniętą aż do dykty pod materacem. NIENAWIDZĘ LATA!!! Miałam wycięte z życiorysu niemal dwa miesiące.
OdpowiedzUsuńTeraz jest jakieś 10 stopni, mam odwalone okno, siedzę se w samych gatkach, napawam się i czytam Pieprzusia.
To lubię, rzekłem, to lubię!!!
Marzyniu - ja właśnie wyobraziłam sobie, że nadjeżdzamy - spocone, zziajane, lepkie i wygłodniałe. A z powodu gorąca nie możemy spróbować żadnej z Twoich potraw - śmierć i żal, już musiałam zrezygnować z nadobnego żuru własnego dziecka, bo temperatura nie sprzyjała. Teraz też zaczyna się podnosić niebezpiecznie. Co się odwlecze....:-)_
UsuńNie znoszę upałów :) Wybieram się do Rzeszowa, do Sanoka w tym samym celu, jednak w dogodniejszym czasie :*
OdpowiedzUsuńMargarithes - to daj znać kiedy, może uda nam się TAM spotkać:-)))))
UsuńDam znać :)
UsuńMnie upały aż tak nie przeszkadzają, chociaż moja radość kończy się gdzieś w okolicach 29 stopni celsjusza w cieniu, a kiedy wokół siebie mam jeszcze wodę w temperaturze 25 stopni, to jest to połączenie idealne.
OdpowiedzUsuńWspaniała wycieczka mimo wszystko :))).
wodę tak Iw...ale nie rozgrzane metropolis, w którym mam przyjemność mieszkać:-) Tu jest kilkanaście miast skupionych w jedno wielkie miasto, którego liczba ludności, budynków i asfaltu przekracza dopuszczalne normy - a wszystko to wydziela dodatkowe, upiorne ciepełko. Błeee
UsuńTo niech sie Pieprz cieszy, ze polskie lato trwa krotko. Moje lato (powyzej 30C) trwa zwykle od polowy maja do konca wrzesnia, a czasem i ciutke dluzej. Z tym, ze my mamy wszedzie klimatyzacje, bez tego nie ma zycia.
OdpowiedzUsuńJa się przede wszystkim cieszę Star, że jesteś w stanie stukać. Znaczy dobrze jest, nie jest źle. Nie mogę rozmawiac o pogodzie bo od jutra u nas 30 stopni, a chciałabym pozostać damą, więc zamilknę. Jest 23.38 i okręciłam się jedynie chusteczką do nosa, a ściany spływają lepkim upałem. Na wiosnę instalacja klimatyzacji w domu. To już postanowione.
UsuńWitaj w klubie miłośniczek Rzeszowa , cieszę się że Ci się podobało moje rodzinne miasto (http://jagatoja.blogspot.com/2015/07/cudze-chwalicie.html)....jak będziesz następnym razem, daj znać - zapraszam na kawę :) Wyskoczymy gdzieś :)
OdpowiedzUsuńJaga - koniecznie! Zaklepane:-)
UsuńDaj znać jak będziesz planować wizytę na Podkarpaciu , chętnie się z Tobą spotkam
UsuńUpały znoszę co rok gorzej. W 2001 byliśmy z Małżem w Egipcie na wycieczce objazdowej. W lipcu. Przeżyłam w nawet dobrej formie.
OdpowiedzUsuńW tym roku wyłam leżąc na kanapie i walczyłam z arytmią, która włączała mi się powyżej 36,6 na zewnątrz.Czułam, że jak to lato się nie skończy, to skończę się ja.
Upały są obrzydliwe! Wiosno, wiosno, gdzież ty ach, gdzież?
Wieprzu, siedzisz w chlewiku i moderujesz? Czy zżarłaś mi komcia?
OdpowiedzUsuń,ta niechęć do osranego lata ociekajacego potem i okraszona bezsennymi nocami przez zajebista temp.w pokoju, po.prostu podzielam.Twoją nienawisc do tej pory roku w 100!!!!Uwierzysz,ze ja juz mialam depresje,jak widzialam rankiem to bezchmurne niebo?...Wiatrak,książka....tylko na to bylo mnie stać...a obiady gotowalam nad ranem...
OdpowiedzUsuń