Uwielbiam gadanie o niczym. To jedyna rzecz, o której coś mogę powiedzieć.

piątek, 15 października 2010

Małżeństwo bez drobnych nieporozumień byłoby prawie czymś takim jak wiersz bez "r".



I nadchodzi. Wielkimi krokami zbliża się Rocznica Ślubu.
Wyszłam za mąż mimochodem i bez przekonania, a trochę dla zabawy. Bo nie wierzę, że świadoma byłam praw i obowiązków małżeńskich jako dwudziestoletnie źrebiątko, którego głowę zajmowała głównie sprawa robienia ludzi w balona, słuchanie muzyki i czytanie książek. Z moim poprzednim chłopakiem, na którego widok tatkowi okulary zsuwały się na koniec nosa, (rasowy punk – nie tatuś oczywiście a chłopak) biegaliśmy godzinami po mieście zadając przechodniom idiotyczne pytania i nagrywając podstępnie ich odpowiedzi.

- Witam pana, czy może nam pan wskazać drogę do wodospadu Niagara?
- Że co ci pokazać? – pytali górnicy zmęczeni po szychcie.
- Że Niagara – odpowiadaliśmy chórem.
- A co to jest?
- No…wodospad….woda płynie, płynie, a potem …sruu…i spada.
- A to nie wiem, może w Chorzowie?
No i całowaliśmy się namiętnie ale z właściwym dla wieku umiarem.
…….

Z moją przyjaciółka Mizią Uhaha / autostop z Mizią http://czarnypieprz.blogspot.com/2010/01/sa-w-zyciu-chwile-w-ktorych-trzeba.html/ uwielbiałyśmy natomiast siedzieć w centrum miasta na murku i liczyć chłopaków. 1 punkt gdy się za nami obejrzy, 2 punkty kiedy zagada, 3 to zaproszenie na kawę. Zawsze starałyśmy się dojść do 50 punktów bo byłyśmy niesłychanie ambitne. A potem zaczęłyśmy mieć chłopaków na poważnie – i to już była praca na pełny etat. Spotkania, telefony, sytuacje zabawne i dramatyczne, jakies listy, kłótnie – normalne sprawy.

I to głównie zajmowało mój umysł. No i trochę oczywiście studia. Ponieważ wybrałam sobie kierunek dość w tamtych czasach elitarny (10 miejsc na roku) , czasu miałam mnóstwo bo studiowanie wymagało głównie siedzenia w bibliotekach i czytania starych tomiszczów dawnych myślicieli. Czytałam szybko, notatki robiłam w tempie zawrotnym, a resztę czasu poświęcałam „narzeczonemu”.

Narzeczony był typem sprytnym. Doskonale zdawał sobie sprawę, że droga do serca nieletniej narzeczonej wiedzie przez drzwi wejściowe jej domu, a w drzwiach stoją niby halabardnicy: tatuś z marsem na czole i mamusia z troską w oku. Przy pierwszej wizycie niespodziewanie buchnął mamusie w rączkę, wręczając jej kwiaty, a tatusiowi wyraźnie się przedstawił wyjawiając nie tylko imię i nazwisko ale także miejsce zamieszkania, zainteresowania, plany na przyszłość oraz miejsce i okazje naszego poznania. Rodzice byli oczarowani i zaczęli tracić właściwą sobie czujność. I wtedy bum – wpadliśmy na świetny pomysł żeby nasz związek zawiązać na supeł małżeński na wieczność albo... na jakiś czas.

Wybraliśmy się w tym celu do USC w mieście pragnąc się scementować natychmiast, niezwłocznie, najlepiej jutro. Czekała nas jednak przykra niespodzianka, narzeczony był ciut za młody i musieliśmy przełożyć ten wielki dzień dokładnie o 1 miesiąc i 5 dni. Siedzieliśmy sobie na ławce, jedliśmy wiśnie i twierdziliśmy, że świat jest straszliwie niedoskonały, gdybyśmy mieszkali w Vegas to nikt by tych wszystkich bzdur nie wymagał. Czekało nas jeszcze jedno – obwieszczenie radosnej nowiny naszym żyjącym w błogiej nieświadomości rodzinom.

Rodziny histerycznie krzyknęły – NIE!!! A my na to HEHEHE! I co nam zrobicie?
W końcu dopięliśmy swego i ślub się odbył. Chociaż do końca nikt nie wierzył, że to prawda.

Gapiów było tylu, że nie mieścili się w urzędzie i zajmowali miejsca, także na schodach – każdy chciał zobaczyć to widowisko. Panna Młoda miała makijaż wykonany własnoręcznie, na dodatek pierwszy raz w życiu. I oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie założyła na siebie czarnej sukienki. Mama rwała włosy z głowy, ciocie cmokały z niechęcią, a ja się uparłam i już.

Jako zbuntowana Para Młoda absolutnie nie godziliśmy się na gołąbki, muzykantów i wesele. Ale żeby nie dobijać rodziny zgodziliśmy się na „elegancki obiad z kolacja w ekskluzywnej restauracji” tyle, że… bez alkoholu bo byliśmy akurat na etapie krzewienia trzeźwości i oboje pluliśmy z odrazą na wszelkie wysokoprocentowe napoje. Muzyka? Dzwony Rurowe Michaela Oldfielda. Dla rodziny ślub nasz był niezapomnianym wydarzeniem. Pamiętam wujka, który nieco oszołomiony cała uroczystością podszedł do mnie i powiedział „Kochana, na różnych ślubach bywałem – w wojsku, w łagrze, w więzieniu, w szpitalu nawet ale pierwszy raz jestem na weselu gdzie wszyscy są trzeźwi jak świnie”.

A potem zaczęło się życie. Mieszkanie wynajęliśmy już wcześniej, teraz tylko się wprowadziliśmy z materacami, książkami,muzyką i utensyliami artystycznymi.

W ciągu dwóch pierwszych tygodni mordowaliśmy się kilkakrotnie. Straciliśmy 12 szklanek, wyrwaliśmy drzwi z futryna, złamaliśmy dwa noże i chochlę do zupy, potargaliśmy firanki, zrobiliśmy dziurę w ścianie oraz w 3 obrazach i potargaliśmy Historie Filozofii na strzępy, które zresztą zostały spalone z diabelskim chichotem przez Szanownego Pana Pieprza i rozsmarowane bonusowo w wannie. „Możesz sobie poczytać w kąpieli bo tak to lubisz” – syczał z pianą na ustach zalewając popiół pieniącym się płynem. W zemście obcięłam mu włosie na wszystkich pędzlach.

Można powiedzieć, że były to najbardziej intensywne tygodnie naszego życia. Nigdy więcej już się nie kłóciliśmy. Myślę, że odwaliliśmy wtedy robotę na najbliższe pięćdziesięciolecie.
Na zdjęciu PanPieprz w czasach intensywnego życia, szkoda że nie pozwolił mi opublikować zdjęcia w przebraniu Borata.( byłoby widać jaki jest radosny po 22 latach mieszkania ze mną pod jednym dachem)

40 komentarzy:

  1. dalszych intensywnych wesołości i kolejnych udanych rocznic :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie - to teraz z czystym sumnieniem: stu lat z Jednym Chłopem!!!
    Ale z troską muszę w tym miejscu zapytać - odkupił Ci tą Historię??? Matkopolko, tego bym nie darowała, żeby ktoś mi Tatarkiewicza haratnął ;DDD
    Piękna historia!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jednym słowem dwa słowa :)kolorowo mieliście i drapieżnie w jednym a to pewnie zagwarantowało spokój na resztę dni Waszych aż po kres świata :))) to mówiłem ja Pastor Rzeczy Niewiadomych Czarny Ptak ;))) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Radość wszelka moja na takie opowieści czuję się całkiem przyzwoicie przy Tobie. Gratuluję miła, gratuluję i całuję :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Myślałam że czytam książkę :D A to prawdziwe życie! Gratuluję wariackich początków, młodzieńczej fantazji, zwłaszcza w organizacji ślubu :D i ekspresowego choć intensywnego "dotarcia". No i oczywiście - następnych latek już w szczęściu i haRmonii (ma "R"! ;)).

    Dzięki takim opowieściom nie tracę nadziei, że się jednak da :).

    P.S. Niagara wymiata!

    OdpowiedzUsuń
  6. Matko Boska Czestochowska !!!!! No fakt cudnie sie czytalo, ale mam nadzieje ,ze za pare lat nie znajde sie na miejscu Twojej Mamy, trzeba na to miec konskie zdrowie.... Nawiasem mowiac ja nie bylam lepsza...Wszystkiego najlepszego !!! Ag

    OdpowiedzUsuń
  7. Wszak to ważna sprawa, żeby się dobrze "dotrzeć" na początku :) Uważaj bo latorośl twa 20 lat już ma a podobno niedaleko pada jabłko od jabłoni...
    PS Przebranie Borata niezapomniane ;)
    Antu

    OdpowiedzUsuń
  8. wszystko co napisałaś jest dowodem na to, iż przychodzi taki czas, gdy wszyscy stajemy się dorośli, bez względu na to czy do końca, ale czas kiedy rodzice muszą pogodzić się z tym, że ich wpływ na nasze życie kończy się.
    Wiele wspólnego z moim startem w dorosłe życie:)
    Życzę Wam następnych 22 lat wspólnego rejsu:)

    OdpowiedzUsuń
  9. O kurczę! Szkoda, że i mnie nie było na Twoim ślubie! :)) Ale masz świetne wspomnienia...
    Takie coś warto uczcić rocznicą! :)))

    OdpowiedzUsuń
  10. Ty to musisz zawsze jak nie ludzie! Przecież najpierw jest bajka, a dopiero później darcie szat i walenie szklankami w ścianę!
    PeeS. Przypomniało mi się jak wbrew "radom" mamy poszłam na wesele kuzynki w glanach i połatanych dżinsach. To nie to samo, co na własny ślub,a le zważywszy okoliczności, sensacja była podobna tyle, że w skali mikro;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Oooo, jestem pod wrażeniem! I sukienki (czarnej), i muzyki (Dzwony rurowe!). Takiego ślubu się nie zapomina. Podobnież i Waszego "miesiąca miodowego" ;D

    Hmmm, widok męża w przebraniu Borata zapewne... bezcenny? :)))))))

    OdpowiedzUsuń
  12. No, i takim to się od razu chce życzyć kolejnych wspólnych lat:)
    Awantury w fazie początkowej malownicze, a dodatkowy plus, że przyszłe potomstwo nie musiało na to patrzeć ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Po takich poczatkach, nie pozostaje nic innego jak zyczyc wesolej podrozy do kolejnych rocznic!!! Bardzo mi sie podoba Wasza historia. W moj slub tez nikt nie wierzyl.. gorzej, ze mieli racje:)) i bylo "wyszlam za maz, zaraz wracam". Ale co tam, grunt to miec co wspominac:))

    OdpowiedzUsuń
  14. Matko kochana...
    Właśnie uświadomiłaś mi, że istnieje argument, którym można mnie wywieść za nos na dowolnie wybrany manowiec...
    Wiele tortur zniosę, ale perspektywa dekapitacji włosia pędzelków przekracza granice mojej wytrzymałości psychicznej... :-O

    :) Życzyć Wam samych słonecznych chwil w życiu wręcz nie wypada, bo po pierwsze umarlibyście z nudów, a po drugie egoizm każe mi mieć na względzie przyszłość tego bloga. ;) Życzę więc kolejnych fantastycznych lat spędzonych w równie interesujący sposób. Niech Wam nigdy nie zabraknie tego, z czego czerpiecie radość bycia razem i tego, co czerpiecie nawzajem od siebie. :)
    Pozdrawiam i z serca gratuluję!
    P.S.
    Czy chodzi o strój Borata w kolorze nadziei?
    Okurdefelek... :D

    OdpowiedzUsuń
  15. To w tych żółtych stringomajtasach? No, koniecznie :D
    Z tej całej powiastki morał chyba taki, że niekoniecznie trzeba się w życiu kierować rozumem. Ba! Czasem nawet nie należy ;)
    W kwestii picia na takim weselu czułbym się jak ryba w wodzie :)
    Rocznicy tej i wiele następnych w czeźwości życzę :D

    OdpowiedzUsuń
  16. Ten sam młody człowiek, który wtłacza w Ciebie wrzącą zupę? No popatrz jak z takich młodzieńców wyrastają troskliwi mężowie :D

    OdpowiedzUsuń
  17. Przeczytałam jednym tchem, z każdym kolejnym zdaniem czekając na krwawe sceny;-)
    Ucieszyłam się jednak, że ich brak, chociaż obcięcie włosia ...
    Gratulacje serdeczne, oby tak dalej i czego tam sobie sami życzycie;-)))

    OdpowiedzUsuń
  18. A ja jestem taka jakaś wzruszająca się ostatnio i tak mi się ciepło na sercu zrobiło jak to czytałam ... :):):) Starzeję się chyba :) Życzę Wam samych serdeczności :):):) Przystojny ten Twój pan Pieprz :):):)

    OdpowiedzUsuń
  19. Tez mialam dwadziescia lat, koniec pazdziernika i rodzina krzyknela NIE! Ale reszta byla nieco inna, choc tez nie taka ogolnie przyjeta. Ale mieliscie interesujace poczatki i rewelacyjnie je opisalas. Skonczylam wlasnie czytac "Zielone dzrwi" Kasi Grocholi, ktorej pioro bardzo lubie, ale ty......- wybacz Kasiu- jest w tym lepsza? Czy kiedys bedzie mozna kupic twoja ksiazke? Aj! Zapomnialabym! Zycze wielu dalszych lat w szczesliwym pozyciu malzenskim!

    OdpowiedzUsuń
  20. Dalszych udanych rocznic.

    A co wam Historia Filozofii zawiniła? hi hi :)))

    OdpowiedzUsuń
  21. a mój to sie nie chciał i nie chce kłócić ech...
    przy twoim goracym kociółku moje zycie to letnia zupa.

    OdpowiedzUsuń
  22. Następnych cudownych rocznic.Nie ma to jak wesoło przejść przez życie.

    OdpowiedzUsuń
  23. Fajnie:) Nam stuknęło w czerwcu 26 :)Recepta na udane małżeństwo to poczucie humoru, odrobina szaleństwa i odrobina zdrowego rozsądku, w ogóle to fajna recepta na życie:) Miłego rocznicowania:)

    OdpowiedzUsuń
  24. Toż to gotowy scenariusz do holiłuda jakiegoś albo co, te wasze początki:-) wesele - poezja, cud, miód i orzeszki. Gdyby nie to, że już mam białą, w te pędy zakupiłabym czarną sukienkę za Twoim przykładem, bo pomysł urzekł mnie swoim wdziękiem, bezpretensjonalnością i oryginalnością:-)))

    OdpowiedzUsuń
  25. Ślub, który opisałaś chciałabym uskutecznić jeśli ktoś mnie kiedyś poprosi o rękę :) idealny jak dla mnie!!!

    No i moje gratulacje... :) miło się to czyta :)

    Powodzenia dla Was ;)

    OdpowiedzUsuń
  26. Mój ojciec też się nie zgodził, kiedy mój chłopak się oświadczał. Alem była gupia, żem go nie posłuchała...

    OdpowiedzUsuń
  27. Normalnie uwielbiam Cię babo!!!! Serdeczności i dalszych super lat!!!!

    OdpowiedzUsuń
  28. Ha czyżbyś była moją siostrą bliźniaczką o której nic nie wiem ?
    14 października miałam 15 rocznicę ślubu :DDDD
    Wesela nie miałam czego do dziś dnia rodzina nie może przeboleć. Też żeby nie jęczeli był elegancki obiad. W sukience do ślubu poszłam nie czarnej a w granatowej ;) O ileż ja się osłuchałam o tym ;)

    Kochana trzymajcie tak dalej !!! Spełnienia marzeń Wam życzę :DDD

    p/s I z tymi kłótniami mam tak jak Ty. Tyle, że u mnie obyło się bez tych pierwszych otarć. Moje dzieci myślą, że kłótnia to: mieć inne zdanie. Nie wiedzą co to znaczy się kłócić. Chyba im kiedyś zrobimy przedstawienie, żeby zobaczyły czym jest kłótnia.

    Pozdrawiam !!!

    OdpowiedzUsuń
  29. Dziękuję wszystkim za życzenia:)) Wielki DZIEŃ jest dzisiaj!
    Doro - Tatarkiewicz odszedł i nigdy nie wrócił!
    Antu - hihi...zapomniałam, że niektórzy mieli zobaczyć Borata:))))(kostium był niebieski)
    Kaprysiu - zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości!
    Idę świętować. Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  30. Czyli na samym początku zmieliliście pieprz w młynku, jak przystało. Teraz go szczyptami dodajecie do życia, żeby lepiej smakowało.
    Jest to wspaniały pomysł wart naśladowania.
    22 lata- to ci wiek ogromny. Coraz rzadziej spotyka się małżeństwa, które tyle wytrwają.
    Wszystkiego dobrego z okazji tej pięknej rocznicy.

    OdpowiedzUsuń
  31. No to 200 lat życzę ;))) Życie w ogóle byłoby nudne bez małego zamieszania i dlatego trzeba mieszać , żeby się nic nie spaliło ;)))

    OdpowiedzUsuń
  32. Dobry wieczór Panie Pieprzu, ja bardzo przepraszam, że sobie pozwalam tak po pierwsze do Pana bezposrednio tymi słowy, a po drugie tak wymuszać, ale ja bardzo, bardzo Pana prosze może zechce Pan jednak objawic Swoje oblicze jako Borata. Tu tłum wielbicielek pewnikiem na ten widok zawyje z zachwytu i zazdroscia łypnie na swoją trzódkę, że taka mało rozrywkowa. Z powazaniem, wielbicielka parzystokopytnych. I 100 lat.

    OdpowiedzUsuń
  33. Ja oczywiście z opóźnieniem ...
    Nie pozostaje nic innego jak życzyć wam Pieprzom kolejnych zakręconych, ale już trochę mniej wspólnych lat.
    Całuski

    OdpowiedzUsuń
  34. Tytuł to wielki eufemizm - raczej wulkan bez "w".
    A opowiadanie to sam ogień - na szczęście nie parzący, ale rozgrzewający ;)
    Życzę Wam kolejnych jubileuszy coraz piękniejszych i ciągle gorących. :)

    OdpowiedzUsuń
  35. Super historia :))) Od razu sobie przypomniałem kiedy jako nastolatek chodziłem po sklepach i pytałem o bokserki w podgrzybki. :)
    Z okazji rocznicy wszystkiego naj naj niech Wam się wiedzie. :)

    OdpowiedzUsuń
  36. Diędobry, ja tu w kwestii robienia awantur, że podobno nie piszę ... ;)

    OdpowiedzUsuń
  37. Aaa! No i ta skleroza! Słyszałam wiele dobrego o mrocznym pisarstwie Somozy, ale nie czytałam. Jakoś mi nie wpadł w ręce, a Hiszpanie są warci zachodu w tej dziedzinie, jak się wydaje.

    OdpowiedzUsuń
  38. To był mój pierwszy Hiszpan w tym temacie (przynajmniej tak mi się wydaje)- smakowity.

    OdpowiedzUsuń
  39. Zafon na pewno Ci się obił o oko :)

    OdpowiedzUsuń