Mój mąż od jakiegoś czasu czyta. Bardzo mnie to ucieszyło bo przez całe życie słyszałam, że robię z domu bibliotekę, a pieniądze wydaje na kurzołapy, które zajmują hektary miejsca w domu. Zaczęło się niewinnie od „Kodu Leonarda”, przeszło z rechotem przez Pilipiuka, pomantrowało chwilę nad Hellerem, zachwyciło się Colas Breugnon, odrzuciło ze wstrętem mojego ukochanego Sharpe, wykrzywiło się z pogardą nad Allenem i zatrzymało na forach internetowych dotyczących zdrowia. I wpadło jak śliwka w kompot.
- Muszę się zbadać. Mam przepuklinę przeponową- zadecydował mąż przy śniadaniu smażąc jajecznicę na smalcu z boczkiem.
- Jak to? Skąd wiesz? – zdziwiłam się wysoko podnosząc naturalne brwi.
- Bo…- tu niestety nastąpiły szczegółowe opisy dolegliwości podlane sosem pseudonaukowego żargonu medycznego.
- Hmmm…ale może dieta nieodpowiednia? – spojrzałam z ukosa na ociekającą tłuszczem kromkę.
- Idę do lekarza
I poszedł. Ku jego zmartwieniu lekarz przepukliny się nie dopatrzył. Mąż wrócił więc do studiowania stron internetowych.
- Mam coś z trzustką.
Niestety, pudło.
- Mam kamienie w nerkach.
Pudło.
- Mam wrzody!
Nietrafione.
I wtedy …
- Mam robaki!!!! – uśmiechnął się wieczorem mąż.
Otworzyłam usta w niemym zdziwieniu.
- Gdzie?
- Gdzie, gdzie…no gdzie? W dupie, rzecz jasna! A teraz to może już wszędzie. W wątrobie, płucach, nerkach…..- rozpędził się i poszedł szeroko.
Zastanowiłam się głęboko, baaardzo głęboko.
- Jakieś konkretne?
- No przecież nie karaluchy! Lambie pewnie. Lambie łatwo złapać – rozmarzył się nieco.
- Owsika łatwiej.
- Owsiki pewnie ty masz.
- Ja?
- Wszyscy mamy! Jak jeden ma robaki to wszyscy mają! Jutro idę na badania. – zakrzyknął wesoło i pomachał mi przed oczami plastikowym pojemniczkiem ze szpatułką.
Niestety, wynik negatywny mocno go rozczarował, a ponowienie badań wpędziło w stan smutku wielkiego z odrobiną agresji na co dzień.
- To jeszcze nie znaczy, że ich nie mam! Może też być inny robak – rzucił obrażonym ale i nieco tajemniczym tonem na moje pytanie o trzeci wynik.
Wybrał się z wizytą do dermatologa, który jego próby przejścia na robaki skwitował jednym zdaniem:
„Nieprawidłowa gospodarka tłuszczowa” – pech, że przy tym byłam. Z miejsca wspomniałam o zmianie diety. Niestety robactwo trzymało się mocno.
Nie dając za wygraną mąż udał się ( już samotnie) z wizytą do weterynarza, wdając się tam w długą dysputę na temat tasiemców i innych obleńców i zjawił w domu z tabletkami dla psów i nakazem natychmiastowej akcji odrobaczania połączonej z wnikliwą obserwacją ekskrementów.
Obecnie jest przy trzynastym badaniu. Na forum powiedzieli, że czasem robactwo tak się zaczai, że żadne badanie tego nie wykryje. Dlatego też mąż wyłudził od lekarza tabletki, ma tylko problem bo na forum nie powiedzieli, które robactwo ma najpierw zatłuc.
:))A moja znajoma to miała kiedyś raka mózgu. Też koniecznie musiała mieć i sobie znalazła.
OdpowiedzUsuńLekarz ją wyśmiał okrutnie, czym strasznie zaszkodził jej ego, egu znaczy.
A przysięgał nie szkodzić.
Ustaw sobie zegar :)
OdpowiedzUsuńWy, kobiety nie wiecie co znaczą męskie utajone dolegliwości, zero zrozumienia dla cierpiących, eh,okrutne istoty!
OdpowiedzUsuńNa ryby go weź, na ryby!
OdpowiedzUsuńAlbo go może weź zalej, tego robaka?
OdpowiedzUsuń